O ileż uboższa byłaby literatura dla dzieci i młodzieży gdyby nie zwyczaj wysyłania pociech na przymusowe wakacje! Zapewne kojarzycie niejedną taką książkę. Bohater lub bohaterka marzą o jakimś wspaniałym miejscu, a tymczasem muszą udać się zupełnie gdzie indziej, gdzie wiedzą że będzie nudno i beznadziejnie. A co dalej? Zwykle to miejsce kaźni, nie okazuje się takie złe, a wręcz staje się scenerią do wspaniałych przygód. Ostatnią czytaną przeze mnie książką, gdzie taki schemat został wykorzystany była chyba „Czarownica piętro niżej” Marcina Szczygielskiego. Ta książka zrobiła na mnie duże wrażenie – Szczygielski pokazał jak napisać historię o dwóch emerytkach, wiewiórce, kocie i liliach, którą czyta się z zainteresowaniem. Uściślijmy: którą czyta z zainteresowaniem także dorosły czytelnik. I niestety nie mogę tego powiedzieć o książkach Magdaleny Witkiewicz. Co oczywiście wcale nie musi zostać poczytane za ich wadę…
Wydaje mi się, że „Lilka i spółka” oraz „Lilka i wielka
afera” zostały pomyślane jako książki przeznaczone do czytania przez dzieci z
pierwszych klas podstawówki. Narratorką jest dziewczynka, pierwszoklasistka
Lilka, która ma starszą siostrę Wiktorię (zwaną Wiki) i młodszego brata Mateusza
(zwanego Matewką). Jej naiwna percepcja świata, język oparty na słowach
zasłyszanych w telewizji lub od dorosłych i bardzo małoletni humor przetworzone
w monologową narrację zupełnie niczym nie zaskakują, rażą sztucznością. I
znowu: nie zaskakują i rażą mnie. Ale być może dzieci w wieku Lilki traktują
ten język i świat jak swój…
Kilka słów o treści. W „Lilka i spółka” rodzeństwo zamiast
do ulubionej ciotki Franki, która jest psychologiem i rozumie ich emocje i
potrzeby, wyjeżdża na wakacje do Jastarni, gdzie mieszka ciotka Jadźka. Stara
panna z pypciem na nosie, lubiąca koty, flaki i sąsiada, pana Anatola. Dni
upływają naszym bohaterom na obmyślaniu w jaki sposób przenieść się od ciotki
złej do ciotki dobrej. Metody, którymi chcą to osiągnąć uderzają swoją
naiwnością i doprawdy nietrudno wskazać fabuły przeznaczone dla podobnych
wiekowo odbiorców, w których bohaterowie mają więcej wyobraźni. Przełomem jest
chwila, w której dzieci zaczynają podejrzewać ciotkę i pana Anatola o chęć
popełnienia przestępstwa. Naprawdę tylko ośmiolatek może emocjonować się i
obawiać tym, że nasza ferajna znalazła się nagle w wielkim niebezpieczeństwie… Część
druga pt. „Lilka i wielka afera” z racji tego, że ten świat powieściowy już we
mnie trochę okrzepł, wydała mi się ciekawsza. Akcja rozgrywa się u „dobrej”
ciotki Franki w domku letniskowym w Amalce na Kaszubach. Dzieci chcą tym razem
pozbyć się facetów w czerni poszukujących złóż do odwiertów, a do ciotki
przyjeżdża jej chłopak Johnny...
Nie wiem, może za bardzo nas dzisiaj rozpieszczają pisarki i
pisarze tak układając swoje fabuły, żeby były atrakcyjne i dla dzieci, i dla
dorosłych? Czegoś mi jednak w książkach Magdaleny Witkiewicz brakuje – jakiegoś
fabularnego błysku, językowego szaleństwa, ciekawszych postaci... Czegoś. Dostrzegam
sprawność rzemiosła, ale nic ponad. Wydaje mi się, że te historie powstały z
myślą o czytaniu dla rozrywki, bez żadnych tam głębszych rozważań o dziecięcych
lękach i pragnieniach. W sumie to nie ma w takim pisaniu niczego złego.
Przecież fakt, że ta lektura nie zapewnia rozrywki mnie, nie oznacza że w
przypadku młodszych czytelników będzie tam samo... Tym bardziej, że akcję napędza
tutaj różnie podany humor sytuacyjny, dla którego odniesieniem jest pokazany w
krzywym zwierciadle świat dorosłych (Lilka wypowiadając jakieś słowo czy zwrot
powtarza „jak mówi mama”, „jak powiedzieli w telewizji” itp.) – dzieci wylewają
znienawidzone flaki przez okno, składają zeznanie na posterunku policji, ciasto
spada z dachu samochodu, Matewka obkleja się tatuażami itd. Jednak intrygi w
tych książkach są bardzo wątłe i po przeczytaniu kilkudziesięciu stron często dalej
nie wiemy o czym ta książka właściwie będzie...
W obu powieściach znajdziemy obraz typowej polskiej rodziny
z ojcem, głównym żywicielem i trochę fajtłapą oraz mamą, która podejmuje
decyzje i myśli o odchudzaniu. I trochę szkoda, że kiedy tato siada do stołu z
ciotką Franką i jej przyjaciółką Agatą, żeby porozmawiać, to córka-narrator od
razu ocenia, że zachowuje się „jak baba”.
Nie czytałem żadnej „dorosłej” powieści Magdaleny
Witkiewicz, która, jak twierdzi internet, jest bestsellerową pisarką. Jej
powieściowego dyptyku dorosłym jednak nie polecam, chociaż dzieci mogą się przy
nim dobrze bawić.
/BW/
Lilka i spółka, Lilka i wielka afera
tekst: Magdalena Witkiewicz
ilustracje: Joanna Zagner-Kołat
Od Deski do Deski
tekst: Magdalena Witkiewicz
ilustracje: Joanna Zagner-Kołat
Od Deski do Deski
No właśnie, odbiór. Moi domowi czytelnicy wydają mi się, ku mojemu troszkę smutkowi, mało wybredni. Ale może to tylko wrażenie, bo w końcu mają swoich ulubieńców i jednak nie na każdą lekturę się godzą :) Czytamy teraz z Młodszym "Imaginarium" i o ile ja się z tą książką strasznie męczę (wodolejstwo, rozwiązania fabularne, wtórność i sporo nudy) i około połowy zaproponowałem wprost porzucenie, o tyle słuchacz wyraził sprzeciw, bo jemu się nawet podoba. O i tak :P
OdpowiedzUsuńPowstaje pytanie kiedy jest ten moment że czytadło przestaje wystarczać? Czy to się w ogóle da jakoś oszacować...
UsuńI czy wszyscy czytelnicy tego doświadczają? Ja cieszę się z faktu, że Starszy czyta dużo przyrodniczej literatury popularnonaukowej. Nie wiem, czy to można podciągnąć pod "bardziej ambitna", ale zawszeć to odmiana od obracanego bezustannie fantasy :)
Usuń