Przyznaję, że z zakamarkowych „adwentówek” znam tylko zeszłoroczne „Święta dzieci z dachów”, które, że się tak wyrażę, pozostawiły mnie po lekturze z pewnym niedosytem. Była to jednak prawie klasyczna, świąteczna historia. Tymczasem nowa, czwarta książka na czas adwentu pt. „Hurra, są Święta!” Ulfa Nilssona, chociaż w blogosferze masowo pojawia się pośród choinkowych lampek i w otoczeniu bożonarodzeniowego anturażu wymyka się oczywistej „dżingobelowej” klasyfikacji. O czym zatem jest ta historia?
Odpowiedź na to pytanie nie jest wcale taka prosta. Mam
wrażenie, że każdy znajdzie w niej to, co będzie chciał. Jedni wyczytają tutaj
wzruszającą opowieść o tym jak samotne zwierzęta postanawiają stworzyć rodzaj
wspólnoty i być szczęśliwe z okazji świąt, dla innych będzie to fabuła
demitologizująca świąteczny klimat, demaskująca konsumpcjonizm i jałowość
świątecznych rytuałów. Rozpisane na 24 rozdziały oskarżenie wysuwane wobec
ludzi przez przyrodę. Zdecydowanie należę do drugiej grupy odbiorców.
Świat, który przedstawia nam Nilsson jest niezwykle złożony
i zawiera w sobie wiele literacko-kulturowych inspiracji. O nawiązaniu do
„Muzykantów z Bremy” czytałem w interesującej recenzji na Poza rozkładem i nie
będę tych ustaleń powtarzał, tylko odeślę was do źródła. Przyznam, że po
lekturze książki miałem spory natłok myśli, które wskazywały mi różne tropy. Na
przykład myślałem o tej fabule jako takim „Anty-folwarku zwierzęcym” - u
Orwella jak pamiętamy świnie wykazywały się wybitnym tupetem i perfidią, u
Nilssona świnia Rufus jest najbardziej empatycznym i inteligentnym bohaterem
opowieści. Przypominały mi się zapisane historie ucieczek z transportów do
obozów zagłady. I te o wyrzutkach, outsiderach, banitach zagospodarowujących
dla siebie ziemię niczyją. No właśnie może najpierw krótko o czym to w ogóle
jest...
Prosiak Rufus ucieka z ciężarówki mającej go zawieźć do
rzeźni i rozpoczyna wędrówkę. Towarzyszy mu kotka Kici Kici, która
wie o istnieniu pustego domu. Kiedy tam docierają poznają dwie myszy Anderssona
i Petersson(a), a potem dołącza jeszcze stado dzików na czele z Dziką. Cała
gromada zasiedla opuszczone gospodarstwo nieżyjącego starego Lundkvista, gdzie
posiłkując się złymi i dobrymi doświadczeniami życia u ludzi starają się
stworzyć społeczność opartą na własnych zasadach. Zwierzęta u Nilssona zyskują
własną świadomość, chociaż przetrwanie zawdzięczają temu, że potrafią
naśladować ludzi. Właśnie – ludzie. Nasza rasa została tutaj pokazana w negatywnym
świetle. Człowiek to albo strzelający ze strzelby zabójca (pechowo podobny do
świętego Mikołaja), albo robotnik budowlany uosabiający zniszczenie, albo ktoś
uchylający Rufusowi na ulicy kapelusza automatycznym gestem. Znamienne są te
sceny kiedy Rufus przebrany za człowieka idzie do miasta. Powtarzanie ludzkich
zachowań gwarantuje mu akceptację i bezpieczeństwo. A już posiadanie gotówki
sprawia, że może iść do fryzjera, restauracji, a nawet wziąć taksówkę. Jest
trochę jak na wpół świadomy agent Cooper w ciele Dougiego Jonesa z ostatniej
serii Twin Peaks – właściwy strój i znajomość kilku podstawowych słów sprawiają,
że doskonale funkcjonuje w społeczności.
Przygotowania do świąt połączone z eksplorowaniem domu i
gospodarstwa to czynności, które cementują tę przypadkową wspólnotę
przypadkowych zwierząt (dobranych jednak według klucza zwierzę gospodarskie,
zwierzę domowe, dzikie zwierzę domowe, zwierzę dzikie). Naśladowanie ludzkich
rytuałów (otwieraniu adwentowych okienek odpowiada tutaj np. znajdowanie
różnych rzeczy lub ukrytych pomieszczeń), ale też twórcze przeciwstawianie się
im lub własna interpretacja (przerabianie figury Mikołaja, stajenka dla myszy,
narodziny maleństwa, pakowanie prezentów itd.) wynoszą tę zwierzęcą społeczność
na wyższy poziom świadomości i refleksji. Na samym początku książki Rufus
krzyczy „Hurra wolność”, na końcu wypowiada tytułowe „Hurra, są święta!”. To
czytelna klamra spinająca dwa punkty jego egzystencji, pierwszym punktem jest
strach i niepewność, drugim spokój i bezpieczeństwo. Na ile to bezpieczeństwo
jest trwałe trudno powiedzieć – bo chyba tylko czytelnicy ślepo wierzący w happyendy
przełkną informację, że zwierzęta przestawiły paliki i ludzie zbudują drogę
dookoła ich domu.
Interesująca jest w „Hurra, są Święta!” także przestrzeń.
Historia rozgrywa się na ziemi niechcianej, opuszczonej i nie budzącej
zainteresowania ludzi, którzy co najwyżej widzących w niej miejsce do poprowadzenia
drogi. Sielskie gospodarstwo pod lasem, które często bywało scenerią do
pocztówkowych świątecznych historyjek o szczęśliwych ludziach żyjących w
zgodzie ze zwierzętami tutaj zaprezentowane zostało (także na ilustracjach)
trochę jak sceneria do filmu „postapo”, czegoś w rodzaju „Stalkera” dla dzieci.
Czytelne jest też przeciwstawienie opuszczonej wsi i ludnego, żyjącego miasta.
Tych tropów, którymi można pójść czytając książkę Nilssona jest całkiem sporo.
I chociaż nie brakuje w niej humorystycznych scen to dla mnie nowa opowieść
adwentowa z Zakamarków jest niezwykle gorzka i refleksyjna, skłaniająca do
przemyśleń i to dla mnie jej wielka wartość. No bo wyobraźcie sobie, że wasz kot
opowiada wam o północy w Wigilię taką właśnie historię. Jak byście zareagowali?
Czy ruszylibyście naprzód żeby ratować świat?
/BW/
Hurra, są Święta!
tekst: Ulf Nilsson
ilustracje: Emma Adbåge
tłum. Marta Wallin
Zakamarki
Hurra, są Święta!
tekst: Ulf Nilsson
ilustracje: Emma Adbåge
tłum. Marta Wallin
Zakamarki
Mam prośbę gorącą o podawanie nazwiska tłumacza (tłumaczki?). To ważne i potrzebne!
OdpowiedzUsuńDzień dobry! Dziękuję za zwrócenie uwagi, karygodne niedopatrzenie. Już dopisałem. Pozdrawiam.
Usuń