wtorek, 5 grudnia 2017

, , , ,

O świętach inaczej


Przyznaję, że z zakamarkowych „adwentówek” znam tylko zeszłoroczne „Święta dzieci z dachów”, które, że się tak wyrażę, pozostawiły mnie po lekturze z pewnym niedosytem. Była to jednak prawie klasyczna, świąteczna historia. Tymczasem nowa, czwarta książka na czas adwentu pt. „Hurra, są Święta!” Ulfa Nilssona, chociaż w blogosferze masowo pojawia się pośród choinkowych lampek i w otoczeniu bożonarodzeniowego anturażu wymyka się oczywistej „dżingobelowej” klasyfikacji. O czym zatem jest ta historia?


Odpowiedź na to pytanie nie jest wcale taka prosta. Mam wrażenie, że każdy znajdzie w niej to, co będzie chciał. Jedni wyczytają tutaj wzruszającą opowieść o tym jak samotne zwierzęta postanawiają stworzyć rodzaj wspólnoty i być szczęśliwe z okazji świąt, dla innych będzie to fabuła demitologizująca świąteczny klimat, demaskująca konsumpcjonizm i jałowość świątecznych rytuałów. Rozpisane na 24 rozdziały oskarżenie wysuwane wobec ludzi przez przyrodę. Zdecydowanie należę do drugiej grupy odbiorców.




Świat, który przedstawia nam Nilsson jest niezwykle złożony i zawiera w sobie wiele literacko-kulturowych inspiracji. O nawiązaniu do „Muzykantów z Bremy” czytałem w interesującej recenzji na Poza rozkładem i nie będę tych ustaleń powtarzał, tylko odeślę was do źródła. Przyznam, że po lekturze książki miałem spory natłok myśli, które wskazywały mi różne tropy. Na przykład myślałem o tej fabule jako takim „Anty-folwarku zwierzęcym” - u Orwella jak pamiętamy świnie wykazywały się wybitnym tupetem i perfidią, u Nilssona świnia Rufus jest najbardziej empatycznym i inteligentnym bohaterem opowieści. Przypominały mi się zapisane historie ucieczek z transportów do obozów zagłady. I te o wyrzutkach, outsiderach, banitach zagospodarowujących dla siebie ziemię niczyją. No właśnie może najpierw krótko o czym to w ogóle jest...

Prosiak Rufus ucieka z ciężarówki mającej go zawieźć do rzeźni i rozpoczyna wędrówkę. Towarzyszy mu kotka Kici Kici, która wie o istnieniu pustego domu. Kiedy tam docierają poznają dwie myszy Anderssona i Petersson(a), a potem dołącza jeszcze stado dzików na czele z Dziką. Cała gromada zasiedla opuszczone gospodarstwo nieżyjącego starego Lundkvista, gdzie posiłkując się złymi i dobrymi doświadczeniami życia u ludzi starają się stworzyć społeczność opartą na własnych zasadach. Zwierzęta u Nilssona zyskują własną świadomość, chociaż przetrwanie zawdzięczają temu, że potrafią naśladować ludzi. Właśnie – ludzie. Nasza rasa została tutaj pokazana w negatywnym świetle. Człowiek to albo strzelający ze strzelby zabójca (pechowo podobny do świętego Mikołaja), albo robotnik budowlany uosabiający zniszczenie, albo ktoś uchylający Rufusowi na ulicy kapelusza automatycznym gestem. Znamienne są te sceny kiedy Rufus przebrany za człowieka idzie do miasta. Powtarzanie ludzkich zachowań gwarantuje mu akceptację i bezpieczeństwo. A już posiadanie gotówki sprawia, że może iść do fryzjera, restauracji, a nawet wziąć taksówkę. Jest trochę jak na wpół świadomy agent Cooper w ciele Dougiego Jonesa z ostatniej serii Twin Peaks – właściwy strój i znajomość kilku podstawowych słów sprawiają, że doskonale funkcjonuje w społeczności. 



Przygotowania do świąt połączone z eksplorowaniem domu i gospodarstwa to czynności, które cementują tę przypadkową wspólnotę przypadkowych zwierząt (dobranych jednak według klucza zwierzę gospodarskie, zwierzę domowe, dzikie zwierzę domowe, zwierzę dzikie). Naśladowanie ludzkich rytuałów (otwieraniu adwentowych okienek odpowiada tutaj np. znajdowanie różnych rzeczy lub ukrytych pomieszczeń), ale też twórcze przeciwstawianie się im lub własna interpretacja (przerabianie figury Mikołaja, stajenka dla myszy, narodziny maleństwa, pakowanie prezentów itd.) wynoszą tę zwierzęcą społeczność na wyższy poziom świadomości i refleksji. Na samym początku książki Rufus krzyczy „Hurra wolność”, na końcu wypowiada tytułowe „Hurra, są święta!”. To czytelna klamra spinająca dwa punkty jego egzystencji, pierwszym punktem jest strach i niepewność, drugim spokój i bezpieczeństwo. Na ile to bezpieczeństwo jest trwałe trudno powiedzieć – bo chyba tylko czytelnicy ślepo wierzący w happyendy przełkną informację, że zwierzęta przestawiły paliki i ludzie zbudują drogę dookoła ich domu.



Interesująca jest w „Hurra, są Święta!” także przestrzeń. Historia rozgrywa się na ziemi niechcianej, opuszczonej i nie budzącej zainteresowania ludzi, którzy co najwyżej widzących w niej miejsce do poprowadzenia drogi. Sielskie gospodarstwo pod lasem, które często bywało scenerią do pocztówkowych świątecznych historyjek o szczęśliwych ludziach żyjących w zgodzie ze zwierzętami tutaj zaprezentowane zostało (także na ilustracjach) trochę jak sceneria do filmu „postapo”, czegoś w rodzaju „Stalkera” dla dzieci. Czytelne jest też przeciwstawienie opuszczonej wsi i ludnego, żyjącego miasta. Tych tropów, którymi można pójść czytając książkę Nilssona jest całkiem sporo. I chociaż nie brakuje w niej humorystycznych scen to dla mnie nowa opowieść adwentowa z Zakamarków jest niezwykle gorzka i refleksyjna, skłaniająca do przemyśleń i to dla mnie jej wielka wartość. No bo wyobraźcie sobie, że wasz kot opowiada wam o północy w Wigilię taką właśnie historię. Jak byście zareagowali? Czy ruszylibyście naprzód żeby ratować świat?

/BW/

Hurra, są Święta!
tekst: Ulf Nilsson
ilustracje: Emma Adbåge
tłum. Marta Wallin
Zakamarki


Share:

2 komentarze:

  1. Mam prośbę gorącą o podawanie nazwiska tłumacza (tłumaczki?). To ważne i potrzebne!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzień dobry! Dziękuję za zwrócenie uwagi, karygodne niedopatrzenie. Już dopisałem. Pozdrawiam.

      Usuń

Chcesz coś dodać? Śmiało!