Podobno Dav Pilkey, twórca Kapitana Majtasa, cierpiał w wieku szkolnym na ADHD i dysleksję, przez co był permanentnie karcony, upominany i sadzany w oślej ławce, gdzie narysował pierwszą wersję przygód swojego kanonicznego dziś bohatera.
Trudno wyobrazić sobie lepszą genezę powstania serii
Pilkeya, którą dodatkowo doskonale odzwierciedla sama fabuła. Jest to bowiem
historia dwóch niesfornych uczniów George’a i Harolda, którzy swoją placówkę
edukacyjną traktują jako wcielone zło, ze szczególnym uwzględnieniem
pracujących tam nauczycieli. Oj trzeba przyznać, że Pilkey przedstawia ich wszystkich
bez wyjątku jako chodzące kreatury...
Główni bohaterowie szczególnie nie cierpią dyrektora, pana
Kruppa, który uosabia najgorsze cechy szefa szkoły. Pewnego dni chłopcy
hibernują go pierścieniem mocy w wyniku czego dyro spełnia ich polecenia.
Jednym z absurdalnych życzeń jest takie, aby Krupp został superbohaterem
Kapitanem Majtasem. On oczywiście od razu wykonuje to polecenie, nie posiadając
żadnych supermocy (tylko Siłę Bawełny pochodzącą od ogromnych białych gaci
stanowiących oprócz peleryny najważniejszy składnik jego stroju). Sytuacja
komplikuje się jednak dużo bardziej kiedy dyrektor supermocy nabiera, dzięki
wypiciu Soku Supersiły. Streściłem wam tutaj początkową część historii, która
jest rozpisana na kilka albumów, więc nie myślcie, że to się dzieje w jednej
tylko części. Przyznaję, że czytałem część piątą „Kapitan Majtas i szał
strasznej superkobiety” oraz siódmą czyli „Kapitan Majtas i wielka bitwa z
zasmarkanym cyborgiem. Część 2: Rozróba głupkowatych roboglutów” i to chyba nie
było zbyt korzystne dla mojego spojrzenia na tę historię. Jeżeli jednak ktoś
nie dysponuje akurat jedynką to uspokajam, że łatwo się w tym połapać. Na
początku zawsze znajdziecie komiksowe streszczenie wszystkich poprzednich
części. A cierpliwie wynotowane przeze mnie tytuły pozwalają się mniej więcej
domyślić z czym będziemy mieć tutaj do czynienia…
Nie ulega wątpliwości, że Pilkey potrafi dynamicznie
prowadzić swoje historie. To w zasadzie ciągła jazda bez trzymanki. I dlatego
bardzo mi to przypominało twórczość szkolną, którą również praktykowałem na
nudnych lekcjach rysując mało wysublimowane (nie będę może rozwijał tego skrótu
myślowego) obrazki komiksowe. Pamiętam, że rysowali wszyscy moi koledzy, co
oczywiście nie wiąże się z tym, że zostali(śmy) potem twórcami komiksowymi.
Został nim natomiast autor „Kapitana Majtasa”, który poetykę takich sztubackich
„druków” ulotnych (he, he) wykorzystał do stworzenia wielotomowej,
bestsellerowej serii. Powinienem go chyba określić mianem mentora? Warto też
zaznaczyć, że jego książki nie są stricte komiksami, to forma książkokomiksowa
(coś jak „Jędrek” Skarżyckiego i Leśniaka). Trochę tekstu, trochę komiksowych
kadrów i dużo wielkich obrazków.
Mam ambiwalentne podejście do tych historyjek. Z jednej
strony nie sposób się przy nich nudzić, można się nawet uśmiechnąć i bardzo
podobają się Kostkowi. Z drugiej strony jednak jest to wszystko takie po
„amerykańsku” uproszczone. Autor co rusz wprowadza jakieś wynalazki, gadżety,
które wyciągają akcję z najbardziej ryzykownych kolein – tu się kogoś
napromieniuje, tutaj cofnie w czasie i już można przechodzić do kolejnej części.
Nie powiem, że oczekiwałem tutaj jakiejś finezji, niemniej trochę mnie to
nagromadzenie pomysłów, (będących w istocie kalkami z dorosłych superbohaterskich
komiksów) męczyło. Pełno tutaj także nawiązań do załatwiania potrzeb
fizjologicznych (np. w Roboglutach misja kosmiczna nazywa się KUPKA, a urządzenie
do przenoszenia w czasie to kibelek). Nawet nie wiem czy to się dało lepiej
przełożyć (a piszę to bo nie znoszę słowa „kibelek”), niemniej muszę przyznać,
że moje dziecko bardzo te mało wysublimowane odniesienia najbardziej bawią. Co
utwierdza mnie w przekonaniu, że chyba nie jestem idealnym czytelnikiem przygód
serii Pilkeya...
Kreska Pilkeya generalnie mi się podoba (szczególnie na
kolorowych okładkach), chociaż zdarza mu się upraszczać i nie zawsze te
postacie wyglądają dobrze. Chętnie bym poczytał jakiś jego klasyczny komiks z
kadrami.
Reasumując: obawiam się, że nie macie wyjścia – wasze dzieci
i tak polubią Kapitana Majtasa. A wy możecie co najwyżej zdać sobie sprawę, że
kiedyś (czytane np. pod ławką w klasie) na pewno także bardzo by was to bawiło.
/BW/
Kapitan Majtas i szał strasznej superkobiety
Kapitan Majtas i wielka bitwa z zasmarkanym cyborgiem. Część 2: Rozróba głupkowatych roboglutów
Tekst i rysunki: Dav Pileky
Tłumaczenie: Piotr Jankowski
Jaguar 2017
Kapitan, pierwsze trzy tomy, został zakupiony na wyraźną prośbę Młodszego. I leży. A właściwie, leży i kwiczy :( I podejrzewam, że dopóki tu piszący nie zainteresuje się tematem, to leżeć i kwiczeć będzie po wiek wieków :P A że coraz więcej pozytywów na temat serii, to mimo że nie lubię takich baaaardzo luzaaaackich książek, spróbuję :D
OdpowiedzUsuńPS. Co dziwne, wszystkie wielopiętrowe domki połknął tuż po zakupie, a przecież idea (łączenie wartkiej akcji z komiksowymi wstawkami), podobna. Nie wiem o co cho :)