Katarzyna Ryrych w prologu do „Łopianowego pola” przywołuje wprost „Cudowną podróż” Selmy Lagerlöf. Bohater tej znanej książki, Nils Holgersson, oglądał krainy Szwecji z lotu ptaka (a dokładniej gąsiora o imieniu Marcin) i krakowska pisarka także chce z góry przedstawić arenę wydarzeń swojej opowieści. A przy okazji wyraźnie wskazać z jakim rodzajem fabuły spotka się za chwilę czytelnik. Proszę państwa! Na kolejnych stronach realny świat swobodnie będzie się przeplatał ze światem fantastycznym. Czyż nie tak sprawy się miały podczas nilsowej peregrynacji?
Przyznam jednak, że mimo przywołania nazwiska noblistki, czytając
„Łopianowe pole” myślałem wciąż o „Naszej mamie czarodziejce” Joanny Papuzińskiej.
Tam również w mistrzowski sposób codziennym czynnościom i przedmiotom nadano głębszy
sens, drugie zaczarowane, żeby nie powiedzieć kreatywne, dno.
O ile jednak język Papuzińskiej jest idealnie wręcz
przejrzysty i zrozumiały, tak język Katarzyny Ryrych (z której twórczością
miałem po raz pierwszy do czynienia) wcale taki transparentny nie jest. Pojawia
się w tej książce wiele zdań i obrazów, których zrozumienie wymaga umiejętności
łączenia faktów i odkrywania zaszytych znaczeń. Autorka ukryła w swojej książce
wiele baśniowych tropów, postaci i rekwizytów (od razu powiedzmy, że niektóre
są do bólu ograne). Żeby jednak w ten świat się „wkręcić” i dobrze go rozumieć,
trzeba się trochę oswoić ze sposobem myślenia i obrazowania autorki. Dopiero
wtedy można w pełni docenić walory książki. No właśnie, od razu ustalmy – nie
mamy tutaj do czynienia z jedną historią, tylko kilkunastoma opowiadaniami, w
których powracają znane postacie, miejsca i zdarzenia. I raz te opowiadania są
bardziej otwarte, bardziej „rozdziałowe”, innym razem tworzą zgrabne całości
(jak np. we wspaniałym „Rejsie”, gdzie Katarzyna Ryrych bawi się skojarzeniami
z morzem).
Podsumowując powyższe rozważania trzeba przyznać, że autorka
„Łopianowego pola” bardzo sprawnie potrafi się posługiwać baśniową konwencją. Dla
mnie jednak najważniejsze jest w tej książce coś innego. Czarownic i
płanetników w literaturze dziecięcej jest dostatek, dlatego przede wszystkim zwróciłem
uwagę na to, czego zarówno w literaturze, jak i współczesnym polskim świecie
brakuje obecnie najbardziej – na normalne podwórko.
To u Ryrych miejsce, gdzie spotykają się dzieci z różnych rodzin,
miejsce w zasadzie pozbawione ograniczeń, po którym można się swobodnie przemieszczać
i bez przeszkód je eksplorować. Tak właśnie wyglądał świat także mojego dzieciństwa. Świat, który dzisiaj jest coraz
trudniej osiągalny i nie mniej rzadki od gadających kapci. Dlatego czytałem tę
książkę trochę jak przyjemne wspomnienie, ubolewając nad tym, że nawet bez
czarów i zdarzeń niezwykłych zasługuje na miano literackiej fantastyki...
Autorka to wrażenie jeszcze pogłębia zestawiając świat
otwartego, starego osiedla (można się domyślić, że zbudowano je w latach 50.,
kiedy jeszcze polską architekturę projektowało się bardzo dobrze i z myślą o
ludziach) ze światem osiedla Strzeżonego. Oczywiście pod jej piórem to
zamknięte osiedle staje się trochę przerysowane ze swoim strażnikiem, kamerami
i placem zabaw na monety. Ale naprawdę – tylko trochę. I cieszę się, że ten
problem społeczny zaczyna być opisywany nawet w książkach dla dzieci.
Kiedyś to właśnie podwórkowa wspólnota doświadczeń uczyła nas rzeczy dobrych i złych, pozwalała nam je rozpoznać i przetestować. Dzisiaj wymaga to (szczególnie od rodziców) specjalnych działań, które kiedyś otrzymywaliśmy gratis. Nie będę tutaj może grał na nostalgii a la born in the PRL - wiele/wielu z was żyje w tym kraju i mniej więcej rozumiecie o czym piszę.
Kiedyś to właśnie podwórkowa wspólnota doświadczeń uczyła nas rzeczy dobrych i złych, pozwalała nam je rozpoznać i przetestować. Dzisiaj wymaga to (szczególnie od rodziców) specjalnych działań, które kiedyś otrzymywaliśmy gratis. Nie będę tutaj może grał na nostalgii a la born in the PRL - wiele/wielu z was żyje w tym kraju i mniej więcej rozumiecie o czym piszę.
Katarzyna Ryrych posługuje się też w „Łopianowym polu”
tropami z dziecięcej popkultury – występują tutaj Jack Sparrow i Brudny Harry
Potter oraz uwalnia się orkę. Takie wrzuty też nie są według mnie czymś szczególnie
dla pisarza łatwym i mogą zakończyć się wrażeniem sztuczności. Autorka się
przed tą sztucznością wybroniła, ale też z takimi pomysłami nie przesadza.
Swoją drogą to ciekawe, że wszyscy chłopcy w tej książce zamiast imion mają
ksywki: Najsilniejszy, Najgrubszy, Najmądrzejszy, Szopen, Brudny Harry Potter,
Jack Sparrow, a kobiety i dziewczęta znamy z imienia i np. jest czarownica
Marianna czy Magda. Odnoszę wrażenie, że to one są w tej prozie ważniejsze,
wyraźniej widzą świat, lepiej go rozumieją.
A na koniec oddam chyba głos samej autorce cytując fragment
wywiadu, którego udzieliła Agnieszce Sikorskiej-Celejewskiej, a ukazał się na
portalu Qlturka (tutaj można przeczytać całość):
(...) to jest książka trochę bajkowo-czarowa. (...) Ja osobiście bardzo lubię tę historię. To moja odpowiedź na dzisiejszą plastikową rzeczywistość, na spędzanie całego dnia przy grach komputerowych, na sklepy z zabawkami, w których można kupić wszystko, to jest moja odpowiedź na eurosieroty. Taka po prostu ciepła, fajna i dobra książka, która pokazuje świat wyobraźni i to, co człowiek może osiągnąć, jeżeli tylko swoją wyobraźnię uruchomi.
/BW/
Łopianowe pole
tekst: Katarzyna Ryrych
ilusracje: Grażyna Rigall
Adamada 2017
Jeżeli kupisz opisywaną
książkę (lub inną) za pośrednictwem poniższych linków afiliacyjnych to ja
otrzymam z tego niewielki procent. Pieniądze pomagają mi utrzymywać tę domenę.
Dziękuję!
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Chcesz coś dodać? Śmiało!