„Wiłka smocza dziewczynka” to druga powieść Antoniny Kasprzak. Podobno powstała od razu po pierwszej, więc nie wiem czy można w tym przypadku wspomnieć o nieśmiertelnym „syndromie drugiego dzieła”? Może lepiej nie, szczególnie, że mam w pamięci dawne słowa Wojciecha Kuczoka, który powiedział, że „SDD jest wypadkową zatęchłych i zawistnych oczekiwań krytyków, którzy zamiast wspierać autora, zaczynają go egzaminować”. Nie mam zamiaru egzaminować Antoniny Kasprzak, bardzo chcę ją wspierać a przy okazji opowiedzieć o wrażeniach z lektury.
„Wiłka” w istocie jest powieścią dojrzalszą, lepszą
kompozycyjnie z ciekawszymi, bardziej wiarygodnymi bohaterami. Fabularnie stanowi
połączenie obyczajówki z delikatnymi elementami fantasy.
Pola i Klara (zwana Bułeczką lub Bułą – aluzja do żywiołowej
bohaterki dawnej powieści Korczakowskiej?) Adamczyk to dwie dziewczynki z
bloku, których rodzice mają przejściowe, ale jakże normalne życiowe problemy.
Mama zachodzi po raz trzeci w ciążę, która okazuje się zagrożona i kobieta musi
zostać w szpitalu. Ojciec jest zabieganym i „zalatanym” akwizytorem materacy
marzącym o fotografowaniu, więc dziewczynki muszą radzić sobie same z
niewielkim udziałem siostry ojca, awangardowej cioci Patrycji, miłośniczki
zwierząt i kolorowych włosów. Pewnego dnia spotykają w szkole dziwną
dziewczynkę Wiłkę z równie dziwną mamą (jak się później okaże ma na imię
Alisa). Podobno Wiłka uczy się w domu. Pola zafascynowana przelotnym spotkaniem
(na dodatek znalazła pierścionek należący do nieznajomej) postanawia dziewczynkę
odszukać. Pomoże w tym zgubiony na przystanku autobusowym tornister...
Przede wszystkim mamy tutaj do czynienia z historią
obyczajową o dziewczynkach, które usiłują sobie poradzić w starciu z niebyt
przyjazną rzeczywistością. Bez żadnych może sytuacji ekstremalnych, ale ze
zdecydowanym wyjściem ze strefy komfortu. To opowieść o „sile sióstr”,
dziewczyńska historia, co nie jest równoznaczne z tym, że powinna być czytana
tylko przez dziewczynki. Świat Wiłki i jej matki, które są istotami
fantastycznymi, stanowi w tej książce kontrast dla szarego życia w polskim
mieście. Jest kuszącą odskocznią, która jednak okazuje się mieć także ciemną
stronę. Historii o tym jak dzieci muszą sobie radzić bez dorosłych polska literatura
dziecięca i młodzieżowa zna jednak niemało i chociaż zostało to napisane
potoczyście i zdynamizowane wszechobecnym czasem teraźniejszym (chociaż
przyznam, że nie przepadam za taką narracją), to głównym punktem fabuły,
centralną perypetią jest historia Wiłki i jej matki. I tutaj zaczynają się
trochę schody...
Według mnie bowiem autorka przykryła elementami słowiańskiej
mitologii historię o apodyktycznej, nie stroniącej od przemocy matce, samotnie
wychowującej córkę, którą dodatkowo okłamała w sprawie ojca. Wszystkie te
historie o Wiłach, Rumunii, dywanach, Ludkach i niebieskiej łusce stanowią w
rzeczywistości autorską wariację wykorzystującą dawne słowiańskie wierzenia.
Ich obecność ma dodać książce tajemniczości i magiczności, co w zasadzie się udało.
Sęk w tym, że oprócz aury tajemniczości elementy te usprawiedliwiają zachowania
zasługujące na zdecydowane piętnowanie…
Po przeczytaniu „Wiłki” zacząłem się zastanawiać czy gdyby
elementy przemocy opisane w tej książce nie miały proweniencji fantastycznej i
Alisa zamiast krzesać ogień palcami i parzyć stopy córki podczas nauki
tradycyjnego tańca Wił, używała do tego celu np. kabla od żelazka to równie
łatwo byłoby zakończyć tę historię happyendem? Rozumiem, że Wiła, oddzielona od
bliskich czuje się samotna i nieszczęśliwa, ale krzywdzenie własnej córki (i
byłego męża – wszak poparzyła mu twarz!), które to krzywdzenie dodatkowo jest
przez córkę uzasadniane i tłumaczone – darujcie, ale dla mnie to jest typowy
schemat przemocy w rodzinie. I niestety, ale zostało to zgrabnie w zakończeniu
rozmyte.
A przecież temat przemocy pojawia się w rozmowie z
dorosłymi, dziewczynki pytają i dostają zdecydowane rady jak taką sytuację
zakończyć. Wiem, że fakt odmienności Wiłki został tutaj postawiony jako główny
argument, aby nie kontaktować się z policją – bo jak wiadomo Wiły nie są
lubiane przez ludzi i pobyt w domu dziecka mógłby się skończyć tragicznie. To
nie jest dla mnie dobry argument. I wydaje mi się, że autorka to rozumiała
konstruując wprawdzie mało wiarygodne, ale pozornie rozwiązujące ten problem
zakończenie.
Żeby było jasne – uważam Alisę za najciekawszą postać tej
książki. Antonina Kasprzak długo buduje i demonizuje jej obraz oczami innych
postaci i zanim pojawi się we własnej osobie mija naprawdę wiele stron. Szkoda
jednak, że w gdy wreszcie się pojawia zachowuje się zupełnie wbrew sobie –
trudno uwierzyć, że tak bardzo poruszyło ją zaginięcie córki, skoro za chwilę
szybko zgadza się wyjechać samotnie do Rumunii. Radość Wiłki z odzyskania „ludzkiego” ojca i iście
hollywoodzki sukces handlowy taty Adamczyka nie są w stanie ukryć wrażenia, że
Alisa się po prostu nad córką fizycznie i psychicznie znęcała, trzymając ją pod
kluczem i uzasadniając to złym zewnętrznym światem. Zresztą znęcała się nie
tylko nad Wiłką, ale też nad sprzedawcami w swoim sklepie z dywanami - Wadimem
i Florą, którzy w rzeczywistości byli służącymi z rodu Ludków, a dowodów na to
jak są pokorni i zastraszeni w książce nie brakuje. W czasie lektury
niejednokrotnie odczuwałem niepokój, który nie był jednak spowodowany tym, że
za chwilę odsłonięte zostaną przede mną magiczne tajemnice Wił – czułem, że
ktoś się boi, że ktoś inny tuszuje przemoc i wreszcie, że ktoś może przyjść i
wyciągnąć przykre i nieprzewidziane konsekwencje. Kwestia relacji Alisy do
byłego męża Pawła, w którym się kiedyś ponoć na zabój zakochała, a potem
okaleczyła także została przedstawiona bardzo niejasno. Podsumowując uważam, że
sprawczynię powinna spotkać za jej postępowanie kara. A nie spotyka. Nie
spotyka, bo wtedy to byłaby zupełnie inna książka.
Dlaczego tak się stało? Miałem wrażenie, podobne zresztą jak
przy pierwszej książce Antoniny Kasprzak, że zakończenie nadeszło zbyt szybko,
było zbyt łatwe. Zawiązanie akcji, ekspozycja prowadząca dziewczynki do domu
Wiłki jest rozbudowana, ale odkąd kruk trafia do Pawła zdania zaczynają pędzić
na łeb na szyję. Trochę mi zabrakło spokojnego rozwiązania wszystkich wątków.
Szczególnie autorka nie poradziła sobie z Alisą. Może to i mocne słowa, ale uważam,
że zmarnowała tę postać.
Antonina Kasprzak udowodniła, że potrafi napisać wciągającą
historię i nie mam wobec niej „zatęchłych i nienawistnych oczekiwań” (jak mówił
Kuczok) – z pewnością warsztatowo jest coraz lepsza, książka jak pisałem jest
dynamiczna, czyta się ją z marszu, widać że literacka robota sprawia autorce
przyjemność. Jednak gdy kwestie techniczne zostały już opanowane, tym większą
uwagę zwraca się na treść – a o tej dyskutować zawsze powinno się, należy i
trzeba. Co też zrobiłem w tej recenzji. A na koniec, żeby tradycji stało się
zadość, napiszę, że niecierpliwie czekam na trzecią książkę Antoniny Kasprzak.
/BW/
Jeżeli kupisz opisywaną książkę (lub inną) za pośrednictwem poniższych linków afiliacyjnych to ja otrzymam z tego niewielki procent. Pieniądze pomagają mi utrzymywać tę domenę. Dziękuję!
tekst: Antonina Kasprzak
ilustracje: Katarzyna Bukiert
BIS 2018
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Chcesz coś dodać? Śmiało!