Kiedy ja ostatnio opisałem na tym blogu jakąś starą książkę?
Galopuję wciąż z nowościami, rzadko oglądam się na wydawnictwa z przeszłości –
a przecież pisanie o retro-książkach było jednym z filarów, na których opierał
się od początku blog „Co czytam Konstantemu i Matyldzie”! I nie jest tak, że
czytam tylko nowości - tych książek nie pierwszej młodości pod względem daty
wydania, ale często niezwykle młodych duchem jest wokół mnie bardzo dużo –
odkąd zacząłem wrzucać zdjęcia na instagrama zauważyłem, że często po nie
sięgam, pokazuję okładkę i zapisuję dwa zdania wrażeń z lektury. Ni mniej, ni
więcej – po tej nieco zawoalowanej samokrytyce chciałbym wrócić do pisania na
blogu o dawniejszych wydaniach, nieco już zapomnianych, przy czym (mówię od
razu) na pewno nie będą to bryki z lektury i wyczerpujące teksty poświęcone
wszystkiemu (np. każdemu opowiadaniu czy baśni, z których składa się zbiór).
Inauguruję ten cykl „Mówiącym dębem” George Sand. Podtytuł
brzmi: opowiadania babuni.. Książka została wydana w 1962 roku przez Naszą
Księgarnię, w tłumaczeniu Olgi Nowakowskiej z ilustracjami Bożeny Truchanowskiej i
Wiesława Majchrzaka. Wzrokowo to typowy dla tamtych czasów
zbiór opowieści – strony szczelnie pokryte tekstem i co jakiś czas,
przykuwająca uwagę, całostronicowa ilustracja. To jeszcze nie te czasy, kiedy
trzeba było kusić młodych czytelników do otwarcia książki wszechobecną
ilustracją...
Nie będę tutaj wchodził zbyt głęboko w kwestie historycznoliterackie
– napiszę tylko, że „Mówiący dąb” był pisany w latach 70. XIX wieku (1873)
czyli w momencie kiedy w Polsce i Europie romantyzm przechodził w pozytywizm.
Albo już przeszedł, chociaż powinniśmy pamiętać iż sztywne podziały w
literaturze raczej rozmazują obraz zamiast go wyostrzać. A na dodatek we
Francji było trochę inaczej niż w Polsce. Ale rozjaśniłem, nie ma co... Utwory Sand w „Mówiącym dębie” są jednak
właśnie trochę romantyczne i trochę pozytywistyczne – znajdziecie tu klimat
tajemnicy, niejednokrotnie grozy podlany nienachalną fantastyką, ale też
pochwałę pracy i wiele konkretnej, encyklopedycznej wiedzy o roślinach,
zwierzętach czy geologii. Oczywiście niektórzy żachną się na nieco
moralizatorski ton tych opowieści…
„Mówiący dąb” zawiera pięć opowiadań. Ja napiszę tylko o tym
tytułowym. To historia chłopca imieniem Emmi, małego świniopasa, który pewnego
dnia po prostu odchodzi ze służby. No dobrze może nie do końca dzieje się to
„po prostu”... Chłopiec nie lubi świń, boi się ich, a one jego strach wyczuwają
– w momencie gdy chce przegonić je przy użyciu witki od miejsca, w którym rosną
smaczne byliny, zwierzęta atakują go i zapędzają na drzewo. Sand opisała to w
taki sposób, że najpierw dowiadujemy się, że chłopak zniknął w tajemniczych
okolicznościach, a dopiero potem odkrywamy co za tym zniknięciem stoi. A
zaczyna się w ogóle do fragmentu o stojącym w pobliskim lesie dębie. W
przeszłości zdarzało mu się przemawiać ludzkich głosem, co (według podań) nie
skończyło się dobrze dla tych, do których przemawiał. Taki wstęp pozwala
oczekiwać lekko mrocznej, gotyckiej, właśnie romantycznej w duchu historii –
tymczasem zaskoczenie: jest to opowiadanie o szlachetności, pracy i wierze w
ludzi, a przy tym dosyć wierny przegląd ówczesnego francuskiego społeczeństwa.
Bez wątpienia pobrzmiewa w tym pisaniu duch Karola Dickensa.
Dlaczego warto sięgnąć po tę historię? Podam dwa powody.
Pierwszy: bohaterowie. Oprócz głównego czyli Emmiego na uwagę zasługują postacie
żebraczki Catiche i kmiecia Wincentego - oboje stają się mentorami chłopca,
oczywiście realizują to na odmienne sposoby. Catiche to bohaterka tak ciekawa,
że chętnie przeczytałbym o niej jakąś osobną historię. Drugi powód - sugestywny
opis życia w lesie i jakbyśmy dzisiaj powiedzieli duża eko-świadomość Emmiego,
która stała się jego życiowym drogowskazem. Tyle teraz wychodzi marnych książek
o rąbaniu drzew, zwierzętach, życiu w zgodzie z naturą, podbitych coehlowskim
coachingiem, że doprawdy opowiadanie Sand jawi się na tym tle jako propozycja
świeża i ożywcza.
/BW/
Ta książka, a dokładnie to opowiadanie, uczyniło mnie tym, kim jestem. Możliwe też, że zwyczajnie było o mnie. Miałem 7, może 8 lat, gdy pierwszy raz je przeczytałem. Dziś, po pięćdziesięciu latach wiodę nadal minimalistyczne życie z dala od cywilizacji, z respektem do przyrody, w świecie, którego się nie boję.
OdpowiedzUsuń