Przyznam, że nigdy za bardzo nie interesowałem się
astronomią. Pamiętam ją w zasadzie tylko z lekcji geografii na poziomie
podstawówki i są to wspomnienia związane z wkuwaniem na pamięć planet Układu
Słonecznego. I trochę się dzisiaj czuję jak ten biedny Pluton, który przez 76
lat był planetą, aż dnia pewnego stwierdzono, że jednak planetą nie jest. Ja
także przez 30 lat myślałem, że astronomia to nudziarstwo, do momentu kiedy nie
sięgnąłem po książki dla dzieci dotyczące tej tematyki. A stało się to przy
okazji pisania kiedyś polecajki o kosmicznych książkach (tutaj). Przeczytałem
wtedy uważnie (z dziećmi i sam) kilka różnorodnych pozycji w tym temacie. No i
powiem wam, że porwało mnie to i dało sporo do myślenia, bo skoro gdzieś tam w
górze istnieje dwa biliony galaktyk, a nasza Droga Mleczna, o której wiemy
przeraźliwie mało, która jest niewyobrażalnie wielka i której pewnie nigdy w
pełni nie zdołamy poznać jest tylko jedną z nich, to tak na dobrą sprawę czy
jest sens czymkolwiek szargać sobie nerwy?
Ostatnio znowu zanurzyłem się w tematykę kosmiczną za sprawą
książki "Planetarium" (tekst: Raman Prinija, ilustracje: Chris
Wormell, tłumaczenie: Jeremi K. Ochab), kolejnej części serii Muzeum (tym razem
Kosmosu) wydawanej w Polsce przez Dwie Siostry. Wielu z was zna tę serię
ilustracyjnie nawiązującą do stylistyki XIX wiecznych atlasów.
Książka została podzielona na 7 rozdziałów i pierwszy z
nich, trochę nietypowo, dotyczy urządzeń za pomocą których ludzie obserwowali i
obserwują Wszechświat. Ale to jedyna część, w której pojawiają się wynalazki
człowieka. Kolejne są już tylko o kosmosie czyli o Układzie Słonecznym, Słońcu,
Nocnym Niebie, Gwiazdach, Galaktykach i Wszechświecie. To pozycja w której
(zgodnie zresztą z tytułem) możemy obejrzeć wygląd Nieba i Wszechświata Kolorystycznie
wydawnictwo utrzymane jest w ciemnych, głębokich kolorach nocnego nieba, a
obiekty kosmiczne są rysowane – dlatego "Planetarium" wolne jest od barwnej
tandety w stylistyce tapety Windows, która jest często grzechem wydawnictw o
kosmosie. Na kolejnych stronach napotykamy na wielkie, przeważnie
całostronicowe rysunki ciał niebieskich, które prezentują się niezwykle
interesująco.
Wizualnie jest więc jak zwykle dobrze, ale co istotne - całkiem
dobrze się tę książkę czyta. Przy każdym zagadnieniu znajdujemy krótkie
opowiadania, w których nie ma przesytu fizyczno-matematycznych informacji, a
mimo to sporo można się z nich dowiedzieć (np. o dochodzeniu do teorii
Wielkiego Wybuchu).
Chciałbym wam jeszcze napisać trochę o treści, ale nie wiem
czy to ma w ogóle sens? Krótko. Powszechne są tutaj słowa miliard i bilion. Autor
hojnie ich używa, asekurując się że może jednak więcej. Miliard w te, miliard
we w tę. Witamy we Wszechświecie! Dowiadujemy się, że wszyscy żyjemy dlatego,
że planeta Ziemia zaczęła krążyć akurat w odpowiedniej odległości od Słońca -
przysunęłaby się trochę bliżej jej powierzchnia byłaby spaloną pustynią,
odsunęłaby się trochę dalej - panowałby na niej wieczny mróz. Paradoksalnie o
kosmosie wiemy bardzo dużo, ale tak naprawdę nie wiemy prawie nic. Obserwowanie
gwiazd jest jak używanie wehikułu czasu a oglądanie dalszych planet, galaktyk
czy układów jawi się jako wróżenie z fusów (a raczej z ciepła czy światła). Tym
większy podziw dla ludzi, którzy potrafią się w tym wszystkim jakoś odnaleźć i
dostrzegać nieznane ciała niebieskie. Czytamy, że Słońce pożyje jeszcze ok. 5
miliardów lat, a potem życie na Ziemi się skończy. Jasne nie dotrwamy do tego,
ale gdzieś z tyłu głowy mamy przeświadczenie, że koniec całego świata jest
wpisany w nasze istnienie. Trochę zaczynam bredzić, ale zapewniam was, że to
wszystko po prostu nie mieści się w głowie – np. to że na początku (14
miliardów lat temu) Wszechświat mieścił się w bańce tysiące razy mniejszej niż
kropka wieńcząca to zdanie. Dzisiaj zaś jest nieskończenie wielki. Także dziękuję za uwagę, ale lepiej będzie jeśli poczytacie
"Planetarium" sami.
/BW/
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Chcesz coś dodać? Śmiało!