"Mury" Bogusia Janiszewskiego i Maxa Skorwidra to
książka ważna, która dobrze czuje dzisiejszy świat. Czy ta aktualność będzie
katalizatorem jej rychłego przedawnienia? Nie zapowiada się. Autorzy
przybliżają "ideę" muru, pokazują znaczące mury z przeszłości, po
czym płynnie przechodzą do teraźniejszości, gdzie murów nie brakuje, a oprócz
tych namacalnych - betonowych czy drucianych - istnieje mnóstwo takich niewidocznych. Niewidocznych, ale niebezpiecznych. Ich działanie dotyka w
jakimś stopniu każdego z nas. Wystarczy dobrze się rozejrzeć.
Mur to od początku element dwuznaczny, bo z
jednej strony mury tworzą nasze domy, nasze miejsce prywatne, gdzie
pielęgnujemy nasz humanizm, a z drugiej są symbolem podziału, oddzielenia się
bogatych od biednych, środkiem do negacji humanizmu, uruchamiającym nasze najgorsze instynkty.
Nie spodziewajcie się jednak w tej książce koturnowego stylu
i grożenia palcem, Janiszewski posługuje się językiem, który z pewnością dobrze
trafi do młodego czytelnika. Przykład? Proszę. Z rozdziału "Mury
Jerycha":
"No cóż, albo kapłani mieli takie wielkie trąby, albo
Jerycho otaczały takie słabe mury. Chociaż opowieść mimo wszystko nie trzyma
się kupy. Przecież głośną muzyką nie da
się rozwalić niczego dużego. Dlatego możesz spokojnie słuchać na maksa kawałków
swojej ulubionej kapeli. Może twój ojciec i matka twa osiwieją od tego albo
zwariują. Może uszkodzisz sobie słuch. Może kot sąsiadów dostanie biegunki. Ale
na pewno nic gorszego się nie wydarzy".
Mówienie o podziałach w dzisiejszym świecie i w dzisiejszej
Polsce to niełatwe zadanie, a jeszcze w książce skierowanej do dzieci wydaje
się to misją z góry skazaną na niepowodzenie. Tym większy sukces obu autorów.
Napisali książkę, która powinna stać się lekturą szkolną. Ale nie życzę jej tego,
bo wolałbym żeby była czytana.
/BW/
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Chcesz coś dodać? Śmiało!