Doskonała książka. Kiedy zaczynałem czytać nie za bardzo
wiedziałem czego się spodziewać, ale przecież na tym polega odkrywanie piękna literatury,
czyż nie? Opowieść Erica Linkletera ma już swoje lata, bo została napisana w
1944 roku - a jednak, mimo tego wciąż uwodzi angielskim klimatem i humorem. A
to nie jest jej jedyna zaleta, ponieważ przede wszystkim jest to dobrze
napisana historia (zwróćcie uwagę jak autor sprawnie ukrywa kto jest złodziejem
jaj, mimo iż bohaterowie już to wiedzą), pięknie przełożona przez Andrzeja
Nowickiego i idealnie w klimacie zilustrowana ręką Zbigniewa Lengrena.
Fabuła opowiada o przygodach dwóch sióstr Dory i Flory,
których ojciec wyjechał na daleką wyprawę, matka nie ma do nich cierpliwości i
niezbyt angażuje się w kwestie wychowywania latorośli, natomiast panna Rozumek
(znaczące nazwy to jedna z istotnych cech tej powieści), niania i nauczycielka w
jednej osobie często kapituluje w starciu z siłą sióstr i zamyka się w pokoju. Dwie młode damy (to dobre określenie w kontekście świata
przedstawionego) pozostawione same sobie bynajmniej nie odczuwają braku opieki
dorosłych - wręcz przeciwnie doskonale radzą sobie z organizowaniem sobie zajęć
dodatkowych i z prawdziwą fantazją aranżują swoje przygody.
Zadziwiające jak w tej książce udało się połączyć racjonalny
świat wiktoriańskiej Anglii z elementami fantastycznymi. Podstawami tego
pierwszego są wiara w królową, konstytucję i wszechobecne konwenanse. Mąż pisze
do żony:
Szczęśliwym zbiegiem okoliczności, w momencie gdy mnie aresztowano, miałem na sobie zimową bieliznę, więc jest mi zupełnie ciepło, mimo że loch, w którym siedzę, nie jest ogrzewany.
Co ciekawe świat fantastyczny, w którym dziewczynki mogą
przypominać piłki lub zapałki, zamieniać się w zwierzęta lub wywabiać gołąbki z
tapety wcale nie gryzie się z koturnową angielszczyzną. Bohaterowie traktują
zdarzenia czarodziejskie z charakterystyczną flegmą i spokojem. Proporcje
zostały opracowane naprawdę dobrze - niczego nie ma tutaj za dużo, wszystkiego
jest w sam raz.
Książka wypełniona jest wyśmienitym angielskim humorem,
który pojawia się zarówno w scenach zbiorowych (proces sądowy, śpiewanie pieśni
na rynku), jak i w wypowiedziach i
zachowaniu bohaterów. Bardzo sugestywnie został tutaj wpleciony motyw znany ze
starożytnej literatury ("Złoty osioł" Apulejusza) przemiany człowieka
w zwierzę - z pewnością nie został tutaj pokazany tylko jako łatwy magiczny
trik. Mam też dobrą wiadomość dla tych, którzy nie uznają istnienia ogrodów
zoologicznych (a taki się w "Wietrze z księżyca" pojawia i jego
właścicielem jest wicehrabia Lancelot Marmolada) - większość z trzymanych tam
zwierząt to przemienieni ludzie.
Duża przyjemność z lektury. Polecam.
/BW/
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Chcesz coś dodać? Śmiało!