Ostatnio spotkaliśmy na schodach miłą
panią. Była w odwiedzinach u któregoś z sąsiadów. Kostek trzymając się balustrady
wchodził dzielnie po schodach.
- Jak ładnie wchodzi! – krzyknęła
pani – Jak się nazywa?
- Konstanty…
- Ildefons Gałczyński. Rośnie nam
nowy poeta. – odpowiedziała bez zająknięcia miła pani, dopełniając, w swoim
mniemaniu, moją wypowiedź.
No właśnie. Gałczyński. Legenda
literacka i legendarny pijak. Enfant terrible dwudziestolecia międzywojennego, który
sam o sobie pisał w wierszu „Śmierć poety”: „zna go dobrze Warszawa / pożyczał
- nie oddawał / nasienie drańskie a „poetyczne dale” / to były te skandale w
Małej Ziemiańskiej”. Potem wtłoczony w socrealizm, którego nie zdołał przeżyć.
Jeden z bohaterów „Zniewolonego umysłu” i przy tym wszystkim poeta piszący
genialne wiersze. Tak genialne, że nawet nikomu nie za bardzo udawało się je
naśladować. Cóż jednak ma wspólnego autor „Balu u Salomona” z naszym synkiem?
Jak się okazuje wiele.
Konstanty Ildefons Gałczyński, źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe |
Wyobrażacie to sobie? Żyjemy
przecież w kraju, gdzie ludzie nie czytają książek[1]. A ci
którzy czytają biorą się za powieści sensacyjne, kryminały, fantasy, romanse. Grey,
Martin, Kalicińska i Grochola to jeszcze, ale poezja? Czytanie poezji z
pewnością jest na podobnej lokacie, co Polska w klasyfikacji medalowej na
ostatnich igrzyskach. Znaczy się daleko. Znacie kogoś, kto po powrocie z pracy
zamiast chwycić gazetę lub pilota do telewizora otworzy świeżo zakupiony i
pachnący tomik poetycki? Albo kogoś kto wyjeżdża na urlop i pakuje do walizki
oprócz olejku do opalania i czepka kąpielowego pakiet nowości poetyckich z
ostatniego półrocza? Obawiam się, że mieści się to w granicy statystycznego
błędu, jest niewidocznym brudem za paznokciem jakiegoś monumentalnego
kiczowatego pomnika, których tak wiele ostatnio stawiamy. I mimo to imię
naszego synka wszystkim kojarzy się z poezją. Nawet raz się zdarzyło, że po
odpowiedzi na pytanie o imię, padła odpowiedź: też lubię czytać Gałczyńskiego.
Swoją drogą ciekawe czy jak ktoś
mówi, że ma syna Józka to się ludzie dziwią, że imię po Stalinie... Pewnie nie.
Na pewno nie. Tak jak żadnego Henia nikt nie łączy z Sienkiewiczem, żadnej Zosi
z Nałkowską, żadnego Witka z Gombrowiczem a Janki nikomu się nie kojarzą z
Kochanowskim. Konstanty natomiast się kojarzy i uczciwie muszę przyznać –
cieszę się że nikt nie przypomina sobie o pewnym wielkim księciu, niechlubnym marszałku
Polski czy bohaterze najnowszej powieści Szczepana Twardocha „Morfina”. Jak
widać wiedza historyczna w narodzie jak również chęć do czytania nowej polskiej
prozy o znacznych rozmiarach jest mniejsza niż poetycki duch.
Nie nazwaliśmy synka na cześć Gałczyńskiego,
jednak fakt, że świat próbuje nam to wmówić postanowiłem potraktować jako
pretekst do prowadzenia tego bloga. Opowiadanie i czytanie powinny być ważnymi
elementami życia od najmłodszych lat. (Wiem, że brzmi to jak zdanie z jakiegoś
poważnego programu telewizji śniadaniowej…) Dlatego literatura, którą
symbolizuje Gałczyński otworzyła (powiedzmy: uchyliła) już swoje podwoje przed
naszym synkiem Kostkiem. Co się znalazło za bramą tego sezamu mam nadzieję dla
Państwa opisać. Może komuś ułatwi to dokonywanie wyborów podczas plądrowania własnego
książkowego skarbca?
/BW/
/BW/
[1] Nie chciałem po raz
kolejny przywoływać tych procentów dramatycznych, odsetek zatrważających i
słupków przerażających. Jak ktoś ma ochotę to raport znajdzie tutaj http://www.bn.org.pl/aktualnosci/501-czytelnictwo-polakow-w-2012-r.-%E2%80%93-wyniki-badan.html.
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Chcesz coś dodać? Śmiało!