Nie mogę ostatnio patrzeć na to, co z samochodem zrobiła popkultura skierowana do dzieci. Piszę popkultura, bo nie wiem jak to nazwać? Kinematografia? Przemysł zabawkarski? Wydawcy kolorowych gazetek i książek? Producenci ubrań? Kostek wkrótce kończy 5 lat, więc pewnie już patrzę wystarczająco długo... Jest to całkowite szaleństwo, którego nie sposób chyba wyjaśnić inaczej jak lobbing motoryzacyjnych gigantów. Popatrzcie na świat w filmie „Auta” (to ten z Zygzakiem Mcqueenem) – USA bez ludzi, zamieszkana wyłącznie przez samochody, które przemieszczają się po niekończących się asfaltowych drogach. Albo kreskówka „Blaze i Megamaszyny”, która motyw „świata samochodów” doprowadziła już do granic parodii. W tym świecie nawet żaby i papugi mają koła, są w nim same samochody, ale tytułowy Blaze ma kierowcę, człowieka, chłopca, jest także jeszcze dziewczynka mechanik. I znowu kilometry dróg (są i domy – ciekawe kto w nich mieszka?). Z drugiej strony czy kreskówki te kłamią? Czy naszych miast nie przykrywa lawina samochodów? Wiecie jakie jest najbardziej zmotoryzowane miasto w Europie? Kalisz. Na 1000 mieszkańców przypada tam 850 samochodów. Z drugiej strony wiele jest już dzisiaj krajów, które tę ekspansję samochodów starają się ograniczać. Nie jest to może miejsce, żeby opisywać na czym takie działania polegają. Ale działania są i to skuteczne. Tymczasem u nas dzieci (oczywiście szczególnie chłopców) chce się wciąż przekonać, że samochód to ich najlepszy przyjaciel. Choćby popularna seria książeczek „Mały chłopiec”, której istnienie trudno wyjaśnić inaczej jak tylko budowanie więzi małych chłopców (tak, tak) z mechanicznymi pojazdami.
Trochę się rozpisałem, ale chciałem nakreślić odpowiednie
tło. Z radością bowiem powitałem pojawienie się na rynku polskim książki
skierowanej do dzieci, która temu motoryzacyjnemu szaleństwu daje rozsądne
ramy. Mowa o „Ale jazda! Historia samochodu” (Wydawnictwo Bajka). Dostajemy w
niej ciekawie napisaną i zilustrowaną historię tego jak powstał samochód. Żadne
karoserie się tutaj nie uśmiechają, nie gadają, nie są kumplami, ani
równiachami, nie skaczą pod niebo i nie buchają kilometrowym ogniem.
Przede wszystkim cieszy mnie w tej książce, że nie została
przeładowana sylwetkami współczesnych megamaszyn, ale że konsekwentnie zwraca
się ku przeszłości: jak powstało koło, czym podróżowano zanim jeszcze wymyślono
samochód, jak wyglądały pierwsze samochody i ile wynosiły pierwsze rekordy
prędkości. Ważny jest też realizm (także ilustracji!) – najmłodsi zaznajomią
się z wyglądem samochodu, zobaczą co znajduje się na desce rozdzielczej,
dowiedzą się jak wygląda silnik, jaka jest zasada działania czterosuwu i poznają
rodzaje nadwozia. Jest tutaj strona z kultowymi samochodami, a wśród nich i
cadillac Elvisa, Aston Martin Bonda i Batmobil.
Naprawdę na tle feerii monstertracków i hotwelsów, która
wylewa się ze sklepów i telewizji jest to pozycja niezwykle stonowana, porządkująca,
systematyzująca informacje, w odpowiednim stopniu merytoryczna, ale
jednocześnie nieprzegadana, podzielona na małe kawałki, nie stroniąca od
komiksowych dymków. Przy tym wszystkim skierowana do dzieci w różnym wieku,
ponieważ sporo w niej do czytania, ale też niemało do oglądania. Polecam,
dobrej drogi!
/BW/
Gdybym nie miała syna, nigdy nie zwróciłabym uwagi na to motoryzacyjne szaleństwo. Córka rejestrowała istnienie samochodów, czasem jakimś się pobawiła, czasem coś o samochodach przeczytała. Tyle. A potem nastała inna epoka :) Syn w zasadzie nie bawi się niczym innym i każda zabawa, niezależnie od tego, czy będzie to budowanie z klocków, czytanie czy rysowanie, musi mieć rys samochodowy.Szczęśliwie zauważyłam, że antropomorfizacja aut jakoś nie przypadła mu do gustu i żadna z wymienionych przez Ciebie bajek nie jest jego ulubioną. On najbardziej lubi porozstawiać znaki drogowe na dywanie z ulicami i jeździć po nich resorakami. Klasyka. Jestem pewna, że taka "Historia samochodu" przypadłaby mu do gustu. A ja widzę w tej książce ściągawkę z wiedzy motoryzacyjnej dla siebie - bo tonę w lawinie pytań, na które nie umiem odpowiedzieć ;-)
OdpowiedzUsuńJest w tej książce mnóstwo cennej wiedzy, ale dla dzieci w różnym wieku. Np. zasady działania czterosuwu nie byłem w stanie wystarczająco dobrze wytłumaczyć pięciolatkowi...
UsuńPrzejrzałam, ale nie przypadła mi do gustu. Przeraził mnie edytorski śmietnik. Jestem już zmęczona tą manierą i mam wrażenie, że moje dzieci też.
OdpowiedzUsuńRozumiem twoje zmęczenie. Książka zawiera przydatne dla mnie w tej chwili treści, dlatego przymknąłem na to oko. Ale rzeczywiście - edytorsko jest nieco chaotyczna...
Usuń