Wiarygodne i udane artystycznie przeniesienie muzyki i wrażeń, które jej towarzyszą w materię literatury to marzenie niejednego pisarza. Czy udało się Justynie Bednarek, której książka (co akurat ma w tym przypadku duże znaczenie) skierowana została do czytelnika dziecięcego?
Być może Justyna Bednarek kierowała się myślą wyrażoną kiedyś przez Jana Błońskiego, który twierdził że „literatura obdarzona muzycznością to (...) literatura, w której tkwi podskórna zmienność, bergsonowska eksplozja energii twórczej, charakterystyczny dynamizm”. Przyznam jednak, że mnie, dorosłemu czytelnikowi, te obrazy jawiły się niejednokrotnie jako zbyt przeszarżowane. Nie potrafię znaleźć na to innego słowa. Wyrażanie muzyki za pomocą słów musi być oparte na indywidualnym odczuciu i autorka robi wiele, żeby atrakcyjnie unaocznić dzieciom dźwięki. Tym niemniej przez takie nagłe skakanie z realizmu w fantastykę miałem chwilami wrażenie, że historia trochę się rozłazi, tak jakby nawiązanie do konkretnej kompozycji było w każdym z rozdziałów najważniejsze, a wydarzenia z życia szkoły muzycznej stanowiły konieczne tego dopełnienie.
Przeszkadzali mi także w tej książce trochę mało zindywidualizowani bohaterowie. Jest ich kilku, a jednak wielokrotnie w czasie lektury musiałem cofać się, żeby "załapać", o którym z nich akurat czytam - są trochę słabo rozpoznawalni. Być może miało tak być, żeby bardziej niż bohaterów, zindywidualizować kolejne „bajki” i kompozycje.
Gdybym znowu był uczniem szkoły podstawowej nr 5 w Szklarskiej Porębie, cieszyłbym się gdyby nauczyciel na lekcjach muzyki zachęcał do słuchania, wspomagając się lekturą takiej właśnie książki. Jestem przekonany, że dobrze spełniłaby swoje zadanie. Wtedy patrzyłbym pewnie pod nogi, żeby nie nadepnąć przechodzącego ucha, dzisiaj raczej jestem bliższy tego, że na ucho nadepnął mi słoń.
/BW/
W to mi graj. Bajki muzyczne
tekst: Justyna Bednarek
ilustracje: Józef Wilkoń
Poradnia k
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Chcesz coś dodać? Śmiało!