Albumem „Zabłąkana rakieta” wydawnictwo Egmont rozpoczęło
wznawianie klasycznej kosmicznej serii Janusza Christy – po raz pierwszy w
pełnym kolorze. Komiks powstawał pierwotnie jako paski do gazety Wieczór
Wybrzeża (dziennik!), a działo się to w latach 1968-1972, jeszcze zanim światu
objawili się najlepiej dzisiaj znani bohaterowie Christy – słowiańscy woje
Kajko i Kokosz.
Marynarze Kajtek i Koko to współcześni (ale starsi) bracia
rycerzy kasztelana Mirmiła, którzy w „Zabłąkanej rakiecie” zostają wysłani w
misję kosmiczną w kierunku Oriona przez profesora (rzecz jasna!) Kosmosika. Głównym
clou są tutaj oczywiście nowe kolory, które pewnie jednym będą pasować, inni
uznają je za zbyt intensywne. Od siebie mogę powiedzieć, że w nowej szacie
kolorystycznej całość wygląda bardzo spójnie.
Ja do tego komiksu wróciłem po latach i chciałbym odnieść
się przede wszystkim do treści – jak się dzisiaj go czyta? Czy może być
atrakcyjny dla współczesnych dzieci, dla których efekty specjalnie w kinie są
oczywiste niczym powietrze do oddychania? I które mają do wyboru mnóstwo
ciekawych tytułów komiksowych polskich i zagranicznych?
Pierwszy odcinek Kajtka i Koka ukazał się 29 kwietnia 1968
czyli w miesiącu premiery „2001: Odysei kosmicznej” Stanleya Kubricka (2
kwietnia 1968) – nie wiem czy autor oglądał ten film w tamtym kwietniu,
niemniej w komiksie pojawia się motyw inteligentnego, rozmawiającego z
bohaterami komputera sterującego statkiem kosmicznym. Takie urządzenia
pojawiały się też w prozie Stanisława Lema, który właśnie w latach 60. XX wieku
miał złoty okres twórczości. Czas ukazywania się komiksu Janusza Christy z
pewnością był dobrym czasem dla polskiej i zagranicznej fantastyki naukowej. Wymieniłem
tylko dwa nazwiska, ale można ich dodać znacznie więcej.
Fabuła „Zabłąkanej rakiety” ma w sobie czar lekko
oldskulowego s-f, ale przede wszystkim odbieram ją jako humorystyczną polemikę
z poważnymi tezami stawianymi przez twórców pokroju Lema czy Kubricka. No i
sporo tutaj odwołań do rzeczywistości PRL-u, co dla autora Kajka i Kokosza”, ale
też dla innych autorów komiksów tamtych lat, jest charakterystyczne.
Historia przedstawiona w „ZR” rozwija się według znanego z
powieści i filmów s-f schematu – bohaterowie wyruszają w przestrzeń kosmiczną, na
nieznaną i w domyśle niebezpieczną misję. Po drodze spotykają ich różne
przygody zarówno na pokładzie statku kosmicznego, jak i na nowoodkrytych
planetach, na których lądują. Nie spodziewajcie się tutaj jednak przemocy i
walk z kosmitami, chociaż są i lasery, i plazmowe pistolety. A mimo to Janusz
Christa nie pozwala się czytelnikowi nudzić – sięga po znane motywy z fabuł
opowiadających o podróżach kosmicznych i nadaje im swój autorski rys (jest i
bunt przeciw robotom i rozrastająca się substancja przywleczona z dryfującego w
przestrzeni statku, są lądowania na nieznanych planetach). Tymi pomysłami można
by obdzielić kilka komiksów. Na ostatniej stronie po raz pierwszy przywołana
zostaje postać złego Zarzura, który we własnej osobie pojawi się w kolejnych
częściach serii.
Jednak główną siłą tego albumu, jego kołem napędowym jest przede
wszystkim humor, który zapewnia obecność dwóch postaci - Koka i Bazylego, wnuka
profesora Kosmosika. Ten drugi celuje w robieniu naszym bohaterom psikusów,
udaje mu się nawet przedostać na pokład lecącego w kosmos statku. Tworzy własne
wynalazki i bez kozery używa różnych urządzeń – jak coś nie wyjdzie to najwyżej
się rozpłacze. Pozwala też lepiej utożsamiać się z tą historią dzieciom –
podobnie małoletnich, sympatycznych bohaterów nie ma w „Kajku i Kokoszu”.
Koko natomiast to obżartuch i tchórz (podobnie zresztą jak
Kokosz) i te jego cechy szczególnie w czasie podróży kosmicznej są źródłem
niewyczerpanej liczby gagów i żartów. Zresztą bawią nawet przed podróżą jak
choćby wtedy kiedy Koko wymyśla różne wymówki, aby nie lecieć (żegna się z
rodziną przysyłając kartki z różnych miast, aż wreszcie interweniuje MO, innym
razem zapomina o gazie w mieszkaniu czy podlaniu kwiatków). Tak, Koko to bez
wątpienia bohater nieco denerwujący – pod wpływem strachu pokornieje, ale gdy
niebezpieczeństwo mija lub udaje mu się przejąć jakiś ekwiwalent władzy (np.
opanowanie robotów) to wychodzi jego trochę próżna i niezbyt głęboka natura.
Wydaje mi się, że postać Kokosza została przez Christę bardziej zniuansowana.
Niemniej gdyby w kosmos leciał tylko Kajtek, ostoja rozsądku i spokoju, to byłoby
to niemożebne nudziarstwo.
W kosmosie Kajtek i Koko spotykają przede wszystkim ukazaną
w krzywym zwierciadle sytuację z Ziemi. Christa posługuje się ziemskimi przedmiotami
i kształtami, ale zmienia sposób ich wykorzystania lub działania np. gruszki wybuchają,
drzewa pożerają ludzi, ptaki są wielkie jak dinozaury a roboty przypominają dawne odkurzacze. Wszystko jest tutaj
jednocześnie swojskie i egzotyczne. Christa całkiem dobrze sobie radzi z
powoływaniem do życia nowych światów, ale nie proponuje jakichś wymyślnych
istot czy kształtów – roboty ludzkie z rękami, nogami i głowami, podobne
zwierzęta i rośliny – każde dziecko, które to przeczyta z pewnością nie będzie
się czuło zagubione.
Biorąc do ręki „Zabłąkaną rakietę” pamiętajmy, że przygody
Kajtka i Koka to prawdziwa legenda – najdłuższa, jak do tej pory, polska
historia komiksowa. Zapewniam jednak, że traktowanie jej jednie w kategoriach
istotnej, lecz nieco zmurszałej klasyki to błąd. To dalej jest bardzo
atrakcyjna historia, pełna humoru i ciekawych pomysłów, która spodoba się
zarówno młodszym, jak i starszym czytelnikom.
/BW/
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Chcesz coś dodać? Śmiało!