wtorek, 19 czerwca 2018

, , ,

Marynarze w kosmosie ("Zabłąkana rakieta", tekst i rysunki: Janusz Christa)



Albumem „Zabłąkana rakieta” wydawnictwo Egmont rozpoczęło wznawianie klasycznej kosmicznej serii Janusza Christy – po raz pierwszy w pełnym kolorze. Komiks powstawał pierwotnie jako paski do gazety Wieczór Wybrzeża (dziennik!), a działo się to w latach 1968-1972, jeszcze zanim światu objawili się najlepiej dzisiaj znani bohaterowie Christy – słowiańscy woje Kajko i Kokosz. 



Marynarze Kajtek i Koko to współcześni (ale starsi) bracia rycerzy kasztelana Mirmiła, którzy w „Zabłąkanej rakiecie” zostają wysłani w misję kosmiczną w kierunku Oriona przez profesora (rzecz jasna!) Kosmosika. Głównym clou są tutaj oczywiście nowe kolory, które pewnie jednym będą pasować, inni uznają je za zbyt intensywne. Od siebie mogę powiedzieć, że w nowej szacie kolorystycznej całość wygląda bardzo spójnie.

Ja do tego komiksu wróciłem po latach i chciałbym odnieść się przede wszystkim do treści – jak się dzisiaj go czyta? Czy może być atrakcyjny dla współczesnych dzieci, dla których efekty specjalnie w kinie są oczywiste niczym powietrze do oddychania? I które mają do wyboru mnóstwo ciekawych tytułów komiksowych polskich i zagranicznych?


Pierwszy odcinek Kajtka i Koka ukazał się 29 kwietnia 1968 czyli w miesiącu premiery „2001: Odysei kosmicznej” Stanleya Kubricka (2 kwietnia 1968) – nie wiem czy autor oglądał ten film w tamtym kwietniu, niemniej w komiksie pojawia się motyw inteligentnego, rozmawiającego z bohaterami komputera sterującego statkiem kosmicznym. Takie urządzenia pojawiały się też w prozie Stanisława Lema, który właśnie w latach 60. XX wieku miał złoty okres twórczości. Czas ukazywania się komiksu Janusza Christy z pewnością był dobrym czasem dla polskiej i zagranicznej fantastyki naukowej. Wymieniłem tylko dwa nazwiska, ale można ich dodać znacznie więcej.

Fabuła „Zabłąkanej rakiety” ma w sobie czar lekko oldskulowego s-f, ale przede wszystkim odbieram ją jako humorystyczną polemikę z poważnymi tezami stawianymi przez twórców pokroju Lema czy Kubricka. No i sporo tutaj odwołań do rzeczywistości PRL-u, co dla autora Kajka i Kokosza”, ale też dla innych autorów komiksów tamtych lat, jest charakterystyczne.



Historia przedstawiona w „ZR” rozwija się według znanego z powieści i filmów s-f schematu – bohaterowie wyruszają w przestrzeń kosmiczną, na nieznaną i w domyśle niebezpieczną misję. Po drodze spotykają ich różne przygody zarówno na pokładzie statku kosmicznego, jak i na nowoodkrytych planetach, na których lądują. Nie spodziewajcie się tutaj jednak przemocy i walk z kosmitami, chociaż są i lasery, i plazmowe pistolety. A mimo to Janusz Christa nie pozwala się czytelnikowi nudzić – sięga po znane motywy z fabuł opowiadających o podróżach kosmicznych i nadaje im swój autorski rys (jest i bunt przeciw robotom i rozrastająca się substancja przywleczona z dryfującego w przestrzeni statku, są lądowania na nieznanych planetach). Tymi pomysłami można by obdzielić kilka komiksów. Na ostatniej stronie po raz pierwszy przywołana zostaje postać złego Zarzura, który we własnej osobie pojawi się w kolejnych częściach serii.

Jednak główną siłą tego albumu, jego kołem napędowym jest przede wszystkim humor, który zapewnia obecność dwóch postaci - Koka i Bazylego, wnuka profesora Kosmosika. Ten drugi celuje w robieniu naszym bohaterom psikusów, udaje mu się nawet przedostać na pokład lecącego w kosmos statku. Tworzy własne wynalazki i bez kozery używa różnych urządzeń – jak coś nie wyjdzie to najwyżej się rozpłacze. Pozwala też lepiej utożsamiać się z tą historią dzieciom – podobnie małoletnich, sympatycznych bohaterów nie ma w „Kajku i Kokoszu”.

Koko natomiast to obżartuch i tchórz (podobnie zresztą jak Kokosz) i te jego cechy szczególnie w czasie podróży kosmicznej są źródłem niewyczerpanej liczby gagów i żartów. Zresztą bawią nawet przed podróżą jak choćby wtedy kiedy Koko wymyśla różne wymówki, aby nie lecieć (żegna się z rodziną przysyłając kartki z różnych miast, aż wreszcie interweniuje MO, innym razem zapomina o gazie w mieszkaniu czy podlaniu kwiatków). Tak, Koko to bez wątpienia bohater nieco denerwujący – pod wpływem strachu pokornieje, ale gdy niebezpieczeństwo mija lub udaje mu się przejąć jakiś ekwiwalent władzy (np. opanowanie robotów) to wychodzi jego trochę próżna i niezbyt głęboka natura. Wydaje mi się, że postać Kokosza została przez Christę bardziej zniuansowana. Niemniej gdyby w kosmos leciał tylko Kajtek, ostoja rozsądku i spokoju, to byłoby to niemożebne nudziarstwo.


W kosmosie Kajtek i Koko spotykają przede wszystkim ukazaną w krzywym zwierciadle sytuację z Ziemi. Christa posługuje się ziemskimi przedmiotami i kształtami, ale zmienia sposób ich wykorzystania lub działania np. gruszki wybuchają, drzewa pożerają ludzi, ptaki są wielkie jak dinozaury a roboty przypominają dawne odkurzacze. Wszystko jest tutaj jednocześnie swojskie i egzotyczne. Christa całkiem dobrze sobie radzi z powoływaniem do życia nowych światów, ale nie proponuje jakichś wymyślnych istot czy kształtów – roboty ludzkie z rękami, nogami i głowami, podobne zwierzęta i rośliny – każde dziecko, które to przeczyta z pewnością nie będzie się czuło zagubione.

Biorąc do ręki „Zabłąkaną rakietę” pamiętajmy, że przygody Kajtka i Koka to prawdziwa legenda – najdłuższa, jak do tej pory, polska historia komiksowa. Zapewniam jednak, że traktowanie jej jednie w kategoriach istotnej, lecz nieco zmurszałej klasyki to błąd. To dalej jest bardzo atrakcyjna historia, pełna humoru i ciekawych pomysłów, która spodoba się zarówno młodszym, jak i starszym czytelnikom.

/BW/

Share:

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Chcesz coś dodać? Śmiało!