„Mój przyjaciel Stefan” Evy Lindström to bez wątpienia jedna
z moich ulubionych dziecięcych książek. Podziwiam tę opowieść o sowie
usiłującej sobie poradzić w wielkim za umiejętne połączenie elementów
abstrakcji i realizmu. Na tyle umiejętne, że przy odpowiednim podejściu można
czytać ją jako „odjechaną” fantastykę z elementami czarnego humoru, albo jako
gorzką relację z codziennego, znanego każdemu, życia. Bardzo byłem ciekawy
innych książek Evy Lindström i oto w moje ręce trafiły naraz aż dwie! Przede wszystkim
świadczą one, że szwedzka pisarka dobrze radzi sobie z opowieściami o różnym...
rozmiarze. Tak, tak – przeczytane przeze mnie książki objętościowo sytuują się
po dwóch stronach „Mojego przyjaciela Stefana” – „Chcemy nasze czapki” to
historyjka króciutka, wręcz szkic, natomiast „Mats i Roj. Ktoś się wprowadza”
to aż 12 opowiadań układających się w jedną historię poznawania i odczuwania
świata przez parę kolegów-sąsiadów. Muszę przyznać, że w obu przypadkach
Lindström pisarsko poradziła sobie wspaniale...
Wspominając o „Chcemy nasze czapki” użyłem określenia „szkic”, które nie do końca oddaje istotę rzeczy. Porównując tę książkę ze „Stefanem” zwraca uwagę pretekstowość fabuły, która z pewnością nie jest tutaj najważniejsza. W takim razie co jest? Dla mnie ta opowiastka o czwórce przyjaciół z bloku stanowiłaby doskonały scenariusz jakiegoś sundance’owego indie-filmu o czwórce dzieci ze szwedzkiego blokowiska. Znajdziemy tutaj przecież kilka „strzelb Czechowa”, które pojawiają się i wypalają przed końcową kropką. To tekst oparty na rekwizytach, z których najważniejsze są czapki i winda. Autorka bawi się tym rekwizytami, nie dając jednak czytelnikowi przyzwyczajonemu do tradycyjnego schematu fabularnego, żadnych satysfakcjonujących wyjaśnień. Obawiam się, że dla osób doszukujących się wszędzie łopatologicznego sensu, dokładnego wyartykułowania przysłowiowego „kto zabił” lektura „Czapek” może być równie ciężka do przełknięcia co „twarde, kanciaste przekąski” z urodzinowego przyjęcia Adama dla naszych bohaterów. Powiem tylko, że moje dzieci uwielbiają tę historię i zupełnie nie przeszkadza im brak puenty.
Jednak książką znacznie ważniejszą i doskonalej prezentującą
sposób widzenia świata szwedzkiej pisarki jest „Mats i Roj. Ktoś się
wprowadza”. Ta pozycja ukazała się w roku 2015 i była pierwszą wydaną przez
Zakamarki pozycją Lindstrom. Rozpoczyna się znanym w literaturze dziecięcej i
młodzieżowej motywem przybycia „nowego”, osoby spoza środowiska – tym kimś jest
chłopiec Mats, który po rozwodzie rodziców przyjeżdża do małego miasteczka w
Norwegii z Danii i zamieszkuje razem z matką i siostrą w domku na
przedmieściach. Jego sąsiadem jest Roj. Odtąd staną się nierozłączną parą
przyjaciół. Czytając takie wprowadzenie pewnie większość wizualizuje sobie jak
może potoczyć się taka historia – sytuacje szkolne i podwórkowe, trochę humoru,
trochę strachu, młodzieńczy entuzjazm, szalone pomysły, początki przyjaźni na
całe życie itd. Tymczasem Eva Lindström prowadzi tę historię zupełnie inaczej.
Przede wszystkim zwraca uwagę sposób traktowania przez pisarkę tytułowych
bohaterów – z pewnością nie robi z nich pary rozemocjonowanych uczniaków, ale
traktuje chłopców niezwykle poważnie, jako wątpiących, a często ironicznych
komentatorów rzeczywistości. Obdziera Matsa i Roja z nimbu bohaterów powieści
przygodowej. Świat tej książki nie skrzy się wojażami i kolorami. To raczej
miejsce, w którym nieustannie stawia się pytania niż aprobuje wszystko z
dziecięcą łatwowiernością. Druga sprawa - książka prezentuje w innym świetle,
by nie powiedzieć obala, wiele mitów narosłych wokół pojęcia tzw. szczęśliwego
dzieciństwa, a wśród nich: posiadanie własnego zwierzątka („Jaszczurka”),
organizowanie urodzin („Tata Matsa”) uwielbienie dla koni („Roland”), zabawę na
plaży („Morze”) czy budowanie szałasu („Szałas”). Wszystkie te czynności czy
zdarzenia pod piórem Lindström zmieniają się w doświadczenia nieoczywiste, nie
do końca przyjemne, żeby nie powiedzieć traumatyczne albo mało atrakcyjne, a
jednak bezsprzecznie prawdziwe, jakby oczyszczone z popkulturowej i zwyczajowej
otoczki. W książce znajdziemy także niezwykle sugestywne opowiadanie o tym jak
Mats zgubił się w centrum handlowym („Zaginiony”) – pisarka celnie przedstawia
myśli i psychikę dziecka, które powoli uświadamia sobie, że się zgubiło, a
wszystkie elementy, które „normalnie” powinny doprowadzić do happyendu nie
działają. Pani z windy, która może pomóc chłopcu, nie staje na wysokości
zadania, nie ma też radości z odnalezienia. Znajdziemy w książce także
opowiadania całkiem podobne do „Czapek”, gdzie dwa pozornie niezwiązane ze sobą
rekwizyty zaczynają korespondować, jak choćby w tekście „Kosmiczny kamień”, w
którym Eva Lindström połączyła tytułowy kamień z psem.
Autorka pisze prostymi zdaniami, w których sporo powtórzeń, obce
są jej poetyckie porównania, stawia na język oszczędny, niezwykle precyzyjny. Siła
tej prozy tkwi w emocjonalnej dyscyplinie i wystawianiu na próbę czytelniczych
przyzwyczajeń. Dla niektórych będzie to pewnie zbyt wiele, ale mam nadzieję, że znajdzie się też wielu, którzy (tak jak ja) będą takim
pisaniem dla dzieci zafascynowani.
/BW/
Chcemy nasze czapki
Mats i Roj. Ktoś się wprowadza
tekst i ilustracje: Eva Lindström
Zakamarki
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Chcesz coś dodać? Śmiało!