Powieść przygodowa dla młodzieży dziejąca
się w Pradze, na tytułowym, wyimaginowanym Truchlinie. Chociaż to jedna z
centralnych dzielnic wielkiego miasta, tak naprawdę stanowi obszar o szemranej
reputacji, zonę niebezpieczną i niechętnie odwiedzaną przez prażan
mieszkających poza jej granicami. Pełno tam opuszczonych kamienic,
niebezpiecznych zakamarków, ruin, chaszczy i typów spod ciemnej gwiazdy. I nie
działa elektryczność. Terytorium to przypominało mi trochę świat opowiadań
Hłaski, Nowakowskiego i Grzesiuka, ale nie mamy tutaj do czynienia z żadną
środowiskową, realistyczną czy interwencyjną fabułą. Opowieść Vojtecha Matochy rozgrywa
się w świecie fantastycznym, a w centrum wydarzeń pisarz umieszcza przygody
trójki dzieciaków. Jirka (jego dziadek mieszka na Truchlinie), En (Anastazja) i
Tonda zostają wbrew ich woli wplątani w intrygę bezdusznego biznesmena Hroudy
(przedstawianego na ilustracjach Karela Osohy niczym mafioso z czasów amerykańskiej
prohibicji i zresztą stosującego podobne metody perswazji). Intryga ma też
związek z dziadkiem Jirki i genialnym XIX-wiecznym (także wyimaginowanym) wynalazcą
Daliborem Napravnikiem.
Wojciech Matocha potrafi
zajmująco prowadzić intrygę - akcja w tej powieści nie zwalnia ani na chwilę i
zapewniam was, że nie są to tylko recenzenckie obiecanki-cacanki. Na łeb na
szyję to wszystko leci i to z kolei nie jest jedynie metafora. Mamy tutaj do
czynienia z fabułą rozrywkową, dzianie się i akcja są bez wątpienia
najważniejsze, ale autor dba też o plastyczne i niezwykle ciekawe opisy
przestrzeni Truchlina. Owszem, w tle stara się przemycić standardowe wątki literatury
młodzieżowej czyli pierwsze zauroczenie i koleżeńską zazdrość, ale są one tutaj
dodane przy okazji, nie mają większego znaczenia dla rozwoju fabuły.
Dwie bardziej krytyczne refleksje
po lekturze.
Po pierwsze - książka jest zaskakująco
brutalna. To pewnie znak czasów, ale pamiętam że kiedyś w takich przygodówkach
spod znaku Nienackiego to najwyżej bohaterów gdzieś zamknęli albo postraszyli
pistoletem z czasów II wojny światowej. Tutaj dzieciaki są torturowane, bite, strzelają
do nich, związują, a oni wciąż uderzają o coś głowami, zjeżdżają na plecach po
schodach, spadają z murów albo wpadają do dziur itd. I wymieniłem tutaj tylko
małą część przykrości, które dotykają dzieciarnię w tej książce. Trochę to
wygląda jak w kinie akcji z Brucem Willisem czyli zabili go i uciekł. I
rzeczywiście małoletni bohaterowie, mimo licznych obrażeń ciała, doprowadzają historię
do szczęśliwego finału, aczkolwiek otwartego na powstanie części drugiej (która
w Czechach już się zresztą ukazała).
Druga sprawa, która trochę mi
tutaj przeszkadzała to niezbyt wiarygodna wszędobylskość zbirów próbujących
schwytać Jirkę, En i Tondę. Truchlin przedstawia Matocha jako miejsce rozległe,
pełne kryjówek i tajemniczych kątów, a jednak gdziekolwiek by bohaterowie nie
wyszli, na jakiej ulicy albo w jakim domu nie postawiliby nogi, od razu z
ciemności wyłaniają się ścigający ich kryminaliści. Trudno mi było uwierzyć w tak
niezwykłe zdolności szpiegowskie. Lekkim nadużyciem była też dla mnie ostatnia
scena, w której wszyscy pozytywni bohaterowie zostali zebrani w jednym miejscu,
osaczeni przez tych złych, ogłuszeni i obici. Leżą w tej scenie dosłownie na
łopatkach i są w sytuacji bez wyjścia - następująca wówczas perypetia jest dla
mnie, cóż poradzę, trudna do uwierzenia.
Chciałbym was jednak zachęcić do
lektury tej książki, bo to wciągająca, dobrze napisana i przetłumaczona przez Annę
Radwan-Żbikowską powieść, sprawnie czerpiąca z różnych gatunków - od powieści
młodzieżowej, przez kryminalną a skończywszy na gotyckiej czy grozy.
Wrocławskie Wydawnictwo Afera, specjalizujące się w czeskiej literaturze, wydało
ją bardzo atrakcyjnie, miło się ją trzyma w ręce i czyta, a czarno-białe,
komiksowe ilustracje Karela Osohy dobrze współgrają z treścią.
/BW/
Świetna książka, świetny blog!
OdpowiedzUsuń