O książeczce tej postanowiłem
napisać w momencie, kiedy przeczytałem jej posłowie skierowane do Rodziców,
Nauczycieli i Wychowawców (oj zgubne nawyki lektury od-końcowej...). Jak bowiem
przejść obojętnie obok takich oto zdań:
Czas chyba, aby utworzyć wspólny front walki z wypadkami drogowymi, ochraniający przede wszystkim istoty bezbronne – dzieci. Trzeba dać im w rękę broń: możność uniknięcia wypadku. Taką bronią jest w znacznej mierze znajomość prawideł ruchu i w tym kierunku powinni wytężyć swe wysiłki rodzice i wychowawcy, instytucje i działacze społeczni, pisarze i graficy. Dziecko powinno się zainteresować ruchem pojazdów na terenie miasta i na drogach, a z jego przepisów uczynić sobie sprzymierzeńca, nie przeciwnika.
Niby minęło już sporo czasu odkąd
tego typu militarna metaforyka zawłaszczała „debatę publiczną”, a jednak
przyznać muszę, że wzbudziło to u mnie wzmożone odruchy negacji i w jednoznaczny
sposób ustawiło odbiór tej w założeniu niewinnej i pisanej w dobrej wierze
publikacji. Sygnowanej zresztą przez PZU, a w trzecim, ostatnim wydaniu (1971) opublikowanej
nawet przez PZMot.
Uwaga! Nie gap się!, Hanna Łochocka, il. Janina Krzemińska, PZMot 1971 |
Dodajmy jeszcze na wstępie, że autorka „Uwaga! Nie gap się!” nie pochodziła z werbunku i sporo pisała dla dzieci. Dość powiedzieć, że debiutowała w 1955 roku kultowym tytułem „O wróbelku Elemelku” i przez lata związana była z wszystkimi ważnymi czasopismami dziecięcymi w PRL-u. To jednak tylko jedna strona jej życiorysu – ukończyła także (zapewne mało inspirujące w tamtym czasie) studia ekonomiczne w Szkole Głównej Planowania i Statystki (tak za socjalizmu nazwano SGH), pracowała jako sekretarz redakcji w czasopiśmie „Gospodarka Planowa”, redaktorka pisma fachowego CZPS a potem przez ponad dwadzieścia lat (1952-1975) była redaktorką Działu Literatury Historycznej w reżimowym wtedy wydawnictwie Książka i Wiedza (wydawali m.in. dzieła Lenina i Stalina). I te właśnie „dwie twarze” Łochockiej – pisarki i komunistycznej ekonomistki tudzież historyczki (chociaż studiów historycznych de facto nie ukończyła) – można ujrzeć w „Uwaga! Nie gap się!”. Książeczka ta bowiem pozostaje w rozkroku pomiędzy chęcią przemówienia do dzieci, a potrzebą wypełnienia agitacyjnej powinności wobec narodu, partii i bezpieczeństwa na socjalistycznych drogach.
Głównymi bohaterami opowieści są bliźniaki Barbara i Bartosz, dzieci milicjanta, który oprócz potomstwa posiada także psa – wilczura Migdała. Cóż niby w roku 1967 zwierzęcym bohaterem dla dzieci mógł być w Polsce tylko owczarek niemiecki (wszak w maju 1966 roku rozpoczęto emisję „Czterech pancernych i psa”) to jednak podobny tematycznie „Pies z ulicy Bałamutów” Wandy Chotomskiej, z ilustracjami Jerzego Flisaka (wznowiony w tym roku przez wydawnictwo Muza) wydany zaledwie w rok później (1968) głównym zwierzęcym bohaterem czynił niepozornego jamnika...
Rzecz rozwija się dwutorowo – z jednej strony mamy krótkie opowiadania poskładane zawsze według podobnego schematu – wydarzenie na drodze jest komentowane przez dzieci i wilczura (sic!). Z drugiej strony pod każdym takim prozatorskim urywkiem znajdujemy po cztery rymowane wersy, które można odczytywać samodzielnie, a na końcu złożyć w jeden, wielki wiersz o zasadach ruchu drogowego. Utwór ten, jak się okazuje, jest po dziś dzień dosyć popularny (google wyrzuca sporo przedszkolnych programów artystycznych o ruchu drogowym, gdzie został wykorzystany jako materiał dla małych recytatorów), chociaż zrymowany został nieco mechanicznie i jak dla mnie bez polotu. Autorka postawiła w nim na sloganowość, nie wplotła żadnej historyjki, żartu, dwuznaczności (niestety do poziomu „Psa z ulicy Bałamutów” nawet się nie zbliżyła). We fragmentach prozatorskich nie jest lepiej...
Dzieci w towarzystwie wilczura (i niekiedy ojca) przechadzają się po różnych krajobrazach – miast i wsi, od morza do Tatr i bezlitośnie punktują uczestników ruchu drogowego – przeważnie tych złych uczestników, łamiących przepisy chuliganów i „gapiszońskie”. Same dzieci przedstawiciela władzy ludowej chodzą jak po sznurku a kodeks drogowy znają na pamięć. Mogą z poczuciem wyższości spoglądać na odchyleńców – czepiających się ciężarówek, zjeżdżających na sankach wprost na ulicę, wskakujących do jadącego tramwaju czy przechodzących przez ulicę w miejscach niedozwolonych. Dzieci komentują, a wilczur groźnie warczy i wyrywa się chcąc dać nauczkę łamiącym przepisy.
Przede wszystkim nie wzbudzają we
mnie pozytywnych odczuć bohaterowie i ich wypowiedzi (że nie wspomnę o tytule). Wielki jest na świecie
bagaż lekkomyślności, a wśród dzieci szczególnie – a jednak chciałoby mi się raczej
bronić tych wszystkich chuliganów, niż przyklaskiwać stadłu milicjanta.
Pobrzmiewa w ich wypowiedziach pogarda, której nie lubię a w ich zachowaniu
wyczuwam elementy musztrowo-żołnierskie, których wręcz nie znoszę. Odniosłem
również wrażenie, że samej Łochockiej taka czarno-biała wymowa w książeczce niezbyt
odpowiadała i starała się ją wycieniować – w każdej historyjce na końcu pojawia
się także jakieś dzikie zwierzę (wróble, gołębie, wiewiórka), które dodatkowo przyznaje
rację bliźniakom i wilczurowi. Mądrość zwierząt a zatem także mądrość natury
zawsze w cenie – tylko w tym przypadku pasuje trochę jak kwiatek do kożucha.
Bawiąc uczyć – wiem to znany slogan, ale według mnie jak najbardziej żywy i trafny, szczególnie w literaturze dla dzieci. W tej książeczce zaś tylko się uczy (a raczej poucza), a o zabawie zupełnie zapomniano. No chyba, że kogoś śmieszy ktoś kto spadł z roweru i rozerwał sobie na tyłku spodnie.
I na koniec, żeby nie było –
przepisów ruchu drogowego trzeba przestrzegać.
/BW/
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Chcesz coś dodać? Śmiało!