Czy fakt, że postanowiłem po raz pierwszy opisać na blogu książkę współtworzoną przez Iwonę Chmielewską świadczy o tym, że miejsce to osiągnęło coś w rodzaju blogowej dojrzałości? Być może, natomiast na pewno wiem jedno: bloga o literaturze dla dzieci prowadzić i o Chmielewskiej nie napisać to jak bez mała w Rzymie być i papieża nie widzieć. Erupcję jej talentu w literaturze dziecięcej, która dokonała się po roku 2000 (i trwa do dzisiaj) uznać można za symbol rosnącej rangi tego rodzaju twórczości, którą widzimy w Polsce. Chmielewska zresztą nie tylko na naszym podwórku jest znana. Należy do rosnącej grupy rodzimych twórców książek dziecięcych, którzy publikują z sukcesami na całym świecie. Jak ktoś kiedyś napisze syntezę pt. „Historia literatury dla dzieci po 1989 roku” to powinien poświęcić artystce z Torunia sążnisty rozdział.
„Maum. Dom duszy” (Wydawnictwo Warstwy) nie jest książką
autorską, ale owocem współpracy z koreańską pisarką Heekyoung Kim. W
największym skrócie jest to poetycki traktat o duszy. Tylko co to jest za
dusza? Wszak dusz jest pełno. Nie jest to byt niełatwy do zdefiniowania i w
zależności od religii, filozofii czy też języka znaczący trochę co innego. Na
przykład religia chrześcijańska mówi, że dusza ludzka ma naturę rozumną i jest
nieśmiertelna. Ale polski język potoczny twierdzi, że możną duszę mieć na
ramieniu, może nam w niej grać i można wyznawać zasadę hulaj dusza. Dla mnie zatem
jest bytem jednocześnie dogmatycznie poważnym, ludycznie rubasznym i
metafizycznie płochliwym. Mógłbym teraz dodać jeszcze kilka definicji, porównać
kilka religii i polać to wszystko popkulturowym sosem – tylko w zasadzie jaki
miałoby to cel? Zapoznanie się z treścią książki pozwala od takich dywagacji
uciec. W tym przypadku dusza to pojęcie symbolizujące ludzkie wnętrze. Maum po
koreańsku oznacza wszystko to, co składa się na duchowość człowieka: charakter,
emocje, umysł, pamięć…
Książka Heekyoung i Chmielewskiej nie skupia się zatem na
rozważaniach religijnych, ale po prostu traktuje o człowieku, to interesujące
humanistyczne dociekania przeprowadzone zarówno na poziomie tekstu, jak i
ilustracji. Heekyoung porównuje duszę do domu i to architektoniczne porównanie, które
– nie będę ukrywał – na początku wydawało mi się trochę wyświechtane i
ryzykowne (bo łatwo może osunąć się w banał), udało koreańskiej autorce pięknie
wybronić. Są tutaj fragmenty, które zapadają w pamięć, mimo tego iż złożone
zostały z elementów znanych:
W domu duszy są schody.Kiedy kłócisz się z kolegą, masz przed sobą dziesięć schodów.Kiedy robisz przykrość mamie, masz do pokonania sto schodów.Gdy sprawa jest jeszcze trudniejsza, masz ich przed sobą tysiąc.A bywa, że schody nigdy się nie kończą.
„Wyblakłe” ilustracje w „Maum” to płaszczyzna osobna, a
jednocześnie silnie zespolona z tekstem. I tak wiem, że to zdanie może wyglądać
na sprzeczność. Artystka z Torunia uważa przecież, że ilustracje w książce
powinny prowadzić własną narrację. Od początku swojej twórczej drogi pokazuje
co naprawdę znaczy gatunek picture booka, u nas trochę niefortunnie
spolszczonego na „książkę obrazkową”. Chmielewska pokazuje nam wszystkim (nawet
jedynie piszącym o książkach) ten wspaniały, wyższy cel, to dążenie literatury
dla dzieci do zyskania pełnej autonomii, do wyzwolenia się z gęby „bajeczek na
dobranoc”. To jest właśnie ten moment, w którym na usta ciśnie mi się słowo
„sztuka” i nie czuję, że brzmi ono fałszywie.
Mamy więc tutaj filozofującą poezję i metaforyczną, malarską
ilustrację, która została stworzona do interakcji. Zamykanie książki,
obracanie, patrzenie pod kątem – pozwala to czytelnikowi odkryć w „Maum. Dom
duszy” dodatkowe treści.
A na koniec mam takie przemyślenie, może, ja wiem, trochę
głupie, do którego nie powinienem się tutaj przyznawać. Ale co tam! Jak
patrzyłem na tę książkę z zewnątrz (przez pryzmat blogowych recenzji na
przykład) to wydawała mi się jakimiś artystowskimi nudami, ale kiedy sam ją
przeczytałem moim dzieciom, kiedy się z nią zmierzyłem osobiście, indywidualnie
i samodzielnie to zrozumiałem, że jest to książka mądra i piękna. Cóż,
chciałbym częściej tak owocnie się mylić...
/BW/
Iwona Chmielewska nazywa picturebooki książkami obrazowymi i w jej przypadku to rzeczywiście są obrazy, które nie tylko tworzą opowieść, lecz są jakby otwartymi kartami do refleksji, przeżywania, odkrywania własnych prawd. Wszystkie książki Chmielewskiej są niezwykłe, wyjątkowe, choć - tak ja piszesz - może nie widać tego na pierwszy rzut oka. Ja je lubię dawać do przeglądania znajomym i patrzeć, jak z każdą stroną szczęka opada im coraz niżej ;-)
OdpowiedzUsuńWiem, że je tak nazywa, co jednak też nie jest zbyt szczęśliwym określeniem. Oczywiście chodzi jej o "obrazy", ale założę się, że większość osób skojarzy to z np. "obrazowym myśleniem".
UsuńZazdroszczę znajomych:)
Co do tych "nudnych" recenzji - może ciężko napisać i ująć w słowa to, co tak zapada w nas (i sprawia, że "szczeka opada"?) ;)
OdpowiedzUsuńA z koreańskimi imionami i nazwiskami jest tak, że najpierw nazwisko, potem imię :)
Ciekawa jestem, jak odbierzesz "OBIE" z punktu widzenia PANA Czytacza...
Oj wstyd z tym zapisem, ale już mi życzliwi ludzie zwrócili uwagę i poprawiłem. "Obie" - skoro polecasz to sięgnę. Chmielewska to w zasadzie jeszcze przede mną...
Usuńto polecam jednak coś innego jeśli przed Tobą
Usuń"Kłopot"
"W kieszonce"
"Cztery zwykłe miski"
"O tych..."
na początek :)