Powieść fantasy o dojrzewaniu w kostiumie Wikingów. Pierwsza
część sagi autorstwa belgijskiego pisarza Thomasa Lavachery’ego napisana w 2004
roku.
Głównym bohaterem jest 13-letni Bjorn, syn wsławionego w
licznych wojnach i walkach Eryka. Kiedy na początku powieści poznajemy chłopca jest
wrażliwy i słabo posługuje się bronią. Oczywiście nie stawia go to zbyt wysoko
w hierarchii rodzinnej, gdzie na dużo lepszej pozycji lokuje się śmiało
używający miecza brat Gunnar. Właśnie rodzinne relacje między braćmi, ojcem i
matką stanowią siłę napędową początku powieści. Wydawca w okładkowym blurbie
ten braterski konflikt uczynił nawet głównym tematem książki, co nie do końca
oddaje stan faktyczny.
Zaczyna się od tego, że wikińska familia wraz z kilkoma
innymi osobami (m.in. trollem Dizirem i pasterzem Drunnem) zamyka się w
rodzinnej chałupie, żeby przeczekać Śnieżycę. To groźny i bezwzględny
przeciwnik, inteligentny i śmiercionośny. Próbuje zgładzić bohaterów
przykrywając dom kilkumetrową warstwą śniegu, szuka też sposobności, aby
wedrzeć się do środka. Biały puch jest groźny także jako płatki lecące z nieba
- jeśli napada ich na głowę można postradać zmysły lub zostać zabranym przez
Śnieżycę, która osoby takie czyni swoimi sługami i wojownikami. Nie jest to w
świecie fantasy nic nowego, znamy to choćby z „Pieśni lodu i ognia” Martina (I tom
ukazał się w 1996 roku), spopularyzowanej przez serial „Gra o tron”. Zdanie „Winter
is coming” weszło już na stałe do języka.
Odmienny jest za to sposób prezentowania zdarzeń na początku
„Bjorna Morfira”. Dostajemy bowiem coś w stylu powieści psychologicznej (przypomniało
mi się niezbyt udane „Kamienne niebo” Jerzego Krzysztonia), w której grupa
ludzi odcięta od świata w zamkniętym pomieszczeniu zaczyna okazywać sobie coraz
więcej niechęci, a na wierzch wychodzą skrywane urazy i pretensje. W powieści
Belga znajdujemy właśnie coś w rodzaju rodzinnej psychodramy, w której pojawia
się dogmatyczny ojciec, przekonany o swojej walecznej wartości brat, łajzowaty
drugi brat, a do tego matka, która przyjęła wiarę chrześcijańską (ojciec jej
nie przyjął, przez co poróżnił się z królem). Bracia toczą ze sobą pojedynek,
który z kretesem przegrywa Bjorn i wtedy nagle... wszystko się odmienia.
Chłopak ma sny, w których Śnieżyca mówi do niego, śpiąc toczy też pojedynki.
Nagle okazuje się, że te umiejętności zostają na jawie! Bjorn staje się tzw.
Morfirem (oznacza osobę, która z różnych powodów pozostawała w uśpieniu, lecz
po przebudzeniu dokonała wielkich czynów), pokonuje brata, a do tego Lodowego
Wojownika (eh ta „Gra o tron”...) i ratuje całą rodzinę przed śmiercią. A to
dopiero początek jego dokonań w tej niedługiej książce...
Nie mam nic przeciwko psychologizowaniu, ale jednak początek
tej książki bardzo mi się ciągnął. Tym bardziej, że jak się okazało nadejście
wiosny wcale nie oznacza końca walki ze Śnieżycą. Brakowało mi zresztą
czytelnego wytłumaczenia zasad jej działania – rozumiem, że po części powinna
być to niewiadoma, ale przecież ten kataklizm to dla bohaterów książki nic
nowego! Mieli z nim do czynienia już wielokrotnie! Jeśli nie oni to ich
sąsiedzi z sąsiednich wiosek czy krain. No i fantasy (szczególnie w wydaniu dla
dzieci) to powinna być jednak przygoda. Spieszę poinformować, że w dalszej
części powieści, wszystko wskakuje na właściwe tory. Lavachery sięga po
sprawdzone elementy z literatury fantasy i zręcznie nimi żongluje wpompowując
do fabuły nieco epickiego rozmachu – mamy więc podróż podziemną i naziemną,
mamy wielość stworzeń zamieszkujących krainę (ludzie, trolle, półtrole,
hirogwary), dostrzegamy hierarchię wśród wojowników, miecze mają swoje imiona
(np. miecz Bjorna nazwywa się Siepaczka, jego ojca Xar Wspaniała) – no i
pojawiają się smoki. W powieści fantasy trudno je przecenić. Już w tej
inicjalnej części cyklu (bo to jest cykl i mam nadzieję, że Adamada będzie go
wydawać dalej) widzimy, że autor potrafi je interesująco prezentować: smoki dzieli
na różne grupy i domyślamy się, że będą one w kolejnych częściach nieodłącznymi
towarzyszami ludzi. Jeden słabowity, o imieniu Dafnir, trafia się nawet
Bjornowi. Nie jest to może na razie (szczególnie jeśli chodzi o smoki) poziom
Ursuli le Guin, ale Belg umie pisać ciekawie i przyznaję, że mam apetyt na
lekturę kolejnych części... Za duży plus poczytuję mu też to, że przedstawił
kobiety jako osoby myślące, ambitne, nie uzależnione wyłącznie od mężczyzn
(matka Bjorna, trolica Tetuna, Sigrid) a mężczyźni mają u niego mnóstwo
słabości, z którymi nie zawsze potrafią dać sobie radę (Eryk, Gizul Biały Wilk,
Bjorn).
Moje wątpliwości budzi wprawdzie sposób przemiany tytułowego
bohatera (we śnie!), w wyniku której drżą przed nim najlepsi, niemniej każde dziecko chyba marzyło kiedyś, że pewnego dnia wstanie rano z łóżka i stanie się
superbohaterem. Ta książka jest właśnie dla nich.
/BW/
tekst i ilustracje: Thomas Lavachery
tłumaczyła: Natalia Wiśniewska
Adamada 2018
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Chcesz coś dodać? Śmiało!