piątek, 5 kwietnia 2019

, ,

Disney na różne sposoby ("Jeremi Przybora małoletnim i stuletnim", "Dawno, dawno temu...we śnie. Mroczna baśń", "Świat obok świata. Mroczna baśń" napisała: Liz Braswell)


Czy Disney ma w sobie jeszcze jakiś czar? To słowo, czołówka z wróżką, zamkiem z gwiazdkami i muzyką, które kiedy byłem dzieckiem kojarzyły się z wyobraźnią, przygodą i emocjami?

Zapomnijmy na chwilę o działaniach tej wytwórni (dziś korporacji), które obserwujemy obecnie i przypomnijmy sobie, że odpowiadała za wiele kultowych animacji pełnometrażowych, które stanowiły wariacje na temat klasycznych baśni. Jest to spuścizna, której wartość nie podlega dyskusji i do niej właśnie nawiązywać będzie poniższa recenzja. Bo trzeba zwrócić uwagę, że jeżeli dostajemy powieść, która stanowi przetworzenie baśni o śpiącej królewnie to stanowi ona przetworzenie tej baśni w ujęciu Disneya (a nie np. braci Grimm) czyli filmu z 1959 pt. "Sleeping Beauty". Warto sobie to na wstępie uświadomić, wtedy łatwiej przyjdzie nam np. znieść postać Aurory-Różyczki, która walczy głównie ze swoim disneyowskim emploi słodkiej idiotki, a nie z kreacją, którą obserwowaliśmy na stronach spisanych przez Wilhelma i Jakuba.



Zacznijmy jednak od książki "Jeremi Przybora małoletnim i stuletnim". Pozycję tę odbieram jako szalone pokłosie lat 90., najntinsowego zachłyśnięcia się wolnością i jej symbolami (zaliczam do nich animacje Disneya). Coś co dzisiaj kojarzy się z odcinaniem kuponów i próbą zbicia dodatkowej kasy (bo tak przeważnie działają książki napisane na podstawie scenariusza filmowego) wtedy "młodości potrząsało kwiatem". I wziął się za to sam Przybora! Legendarny współtwórca Kabaretu Starszych Panów i prawdziwy mistrz słowa. Czy dzisiaj ktoś z takim talentem dałby się namówić do firmowania własnym nazwiskiem projektu pt. "Streszczenie najważniejszych disneyowskich animacji" (a raczej "zrelacjonowanie", bo tak zostało nazwane to w książce). Z tym właśnie mamy tutaj do czynienia i to do tego stopnia, że Przybora chwilami nawet nie dba o ciągłość tekstu, żeby kolejne zdania z siebie wynikały - przyrzekam, że to wygląda tak jakby opisywał to, co widzi na ekranie! Walka była więc nierówna i niestety nie mogę powiedzieć, że Przybora ją wygrał. Jednak nie mogę także powiedzieć z całą pewnością, że poległ. Znać w tych tekstach rękę mistrza. W tłumaczeniu piosenek (no przecież!), w używaniu słów rzadkich i nowatorskich. Pojawia się też sporo humoru i nawiązań do teraźniejszości, także z pewnością warto z niektórymi tekstami się zapoznać. Swoją drogą lektura tego tomu uzmysłowiła mi, że np. w takim "Robin Hoodzie" występowały zwierzęta i długo nie rozumiałem o co chodzi z nosorożcami... Ilustracje - cóż... disneyowskie, a wiadomo, że one w książkach prawie zawsze wyglądają słabo. Książka jest też dosyć ciężka - ma twardą oprawę i kredowe strony.


O ile jednak książka Przybory to swego rodzaju pamiątka okresu transformacji, tak powieści Liz Braswell to jak najbardziej współczesne reprezentacje literatury young adult, które podobno na Zachodzie biją rekordy popularności. Nakładem wydawnictwa Emgont ukazały się jak dotąd dwie powieści tej brytyjskiej autorki - "Dawno, dawno temu... we śnie. Mroczna baśń" (nawiązująca do fabuły "Sleeping Beauty" z 1959) i "Świat obok świata. Mroczna baśń" (wykorzystująca motywy z "Little Mermaid" z 1989). Pierwsza myśl to deklarowana na wstępie "mroczność" tych powieści - klimat okładek, postarzane strony i jeszcze te dopiski w tytułach. Jednym słowem - trzeba się bać, bo będzie z dreszczykiem i generalnie raczej niewesoło. Mam wrażenie, że ten klimat nie przysłużył się fabułom. 

W obu książkach tematem głównym jest konflikt młodej bohaterki z jej negatywną mentorką jeśli tak można rzec, ale też poniekąd z resztą postaci. Wyraźne są akcenty feministyczne, to są historie zbudowane na wychodzeniu dziewczyn/kobiet ze swoich standardowych ról i zachowań, pokazują jak buduje się indywidualność bohaterek, jak wzrasta ich świadomość świata, rządzących nim praw i statusu kobiety. Jest to ideologicznie kierunek jak najbardziej słuszny i na czasie - niestety jego realizacja pozostawia, jak dla mnie, wiele do życzenia. Tak jak wspomniałem wyżej - deklarowany mroczny klimat sprawił, że historie te są niezwykle ciężkie, wypełnione dętymi dialogami i niezbyt łatwe w lekturze. Odniosę się do "Dawno, dawno temu... we śnie". 

Pamiętamy mniej więcej jak to wyglądało u Grimmów: prezenty wróżek, jedna niezaproszona, chęć zemsty, królewna, wrzeciono, sen, pocałunek królewicza i przebudzenie. Braswell postanowiła wrzucić to wszystko do blendera i nacisnąć przycisk start. W wyniku tego królewna się nie budzi, egzystuje we śnie, a władzę nad nią sprawuje owa nie zaproszona, zła wróżka Diabolina. Swoją drogą na początku mamy nie wiedzieć, że jest zła i w tym przypadku jej imię traktuję jako przykry spojler. Śpią więc wszyscy, a śpiąc siedzą w zamku - wreszcie królewna zaczyna coś podejrzewać, ucieka i rozpoczyna się jej żmudna podróż ku osiągnięciu samoświadomości. 

Przede wszystkim język tej książki jest nie do zniesienia. Nie wiem czy to wina tłumaczenia - pojawia się tutaj tyle banalnych stwierdzeń, zdania typu "Aurora Różyczka poczuła, jak z jej oczu bezgłośnie płynie niekończący się potok łez" padają cały czas. Do tego nadużywanie wielokropków i wielkich liter - lektura to droga przez mękę, trudno wgryźć się w fabułę. Sam pomysł na tę książkę nie był moim zdaniem zły , ale został on niemożebnie rozwleczony (całość ma ponad 350 stron!). Czytając finałowe starcie Aurory z Diaboliną prosiłem tylko, żeby już się ono skończyło. Jeżeli targetem tej powieści miały być zbuntowane nastolatki to uważam, że będzie im trudno przebić się przez formę. Nie tylko zamek z baśni pokryty został grubymi, ostrymi pnączami, ale podobne zielska porosły świat przedstawiony powieści Liz Braswell. Nie wiem ilu czytelniczkom czy czytelnikom będzie się chciało te pnącza zrywać.

/BW/
Share:

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Chcesz coś dodać? Śmiało!