Z okazji zbliżającego się Mikołaja i Gwiazdki, jak również z okazji tego, że mam w zanadrzu sporo ciekawych, nieopisanych na blogu książek inicjuję przedświąteczny cykl #mniejniz2000znakow. W najbliższym czasie będę wrzucał krótkie recenzje nowych książek, dobrze nadających się na prezenty, ale też do czytania (co nie zawsze jest jednoznaczne:)
Na początek...
Do lektury „Pomylonego narzeczonego” z pewnością nie trzeba
zachęcać fanów serii. Zatem dalsze słowa będą skierowane głównie do tych,
którzy nie znają przygód Mai. Po nieco słabszej „Bez piątej klepki”, w tomie
piątym Marcin Szczygielski wraca do formy. W poprzednim tomie można było
narzekać na brak akcji – tutaj utyskiwać na to nie sposób! Oj, ile się tu
dzieje! Porwanie plus podróż w czasie a wszystko przy udziale stworów i bożków
wziętych ze słowiańskiej mitologii. Marcin Szczygielski potrafi pisać ciekawie,
z humorem i wplatać w fabułę popkulturowe i polityczne aluzje. Udowadnia to w
„Pomylonym narzeczonym”.
Dwie rzeczy trochę mi przeszkadzały. Duża liczba słowiańskich bohaterów spowodowała, że niektórzy pojawiali się na moment, by po kilku stronach zniknąć. Nie starczyło miejsca autorowi, żeby ich literacko wykorzystać. A ucierpieli na tym sztandarowi bohaterowie serii tacy jak ciabcia, Monterowa, kot czy Nina, którzy wystąpili tylko na początku i na końcu. I druga rzecz to skłonność do cliffhangerów, która z tomu na tom narasta. Tutaj w zasadzie nie dowiadujemy się jakie były losy tytułowego narzeczonego. Czy dowiemy się w kolejnym tomie? Spieszę też donieść, że wizja zakończenia głównego wątku podjętego w tomie pierwszym, która to wizja była całkiem widoczna w tomie trzecim, w tomie piątym jakby się oddalała. Mnie to cieszy, bo znaczy, że będziemy regularnie spotykać się z bohaterkami. Podsumowując: jeżeli chcecie, aby wasze dziecko przeczytało nowoczesną (i alternatywną do Kraszewskiego) opowieść o poszukiwaniu kwiatu paproci to podarujcie mu tę książkę. A jeżeli nie zna serii o Mai, ciabci i Monterowej to najlepiej sprawcie mu całą serię. Nie zmarnujecie tych pieniędzy, tak jak Maja nie zmarnowała swojego jedynego życzenia.
Dwie rzeczy trochę mi przeszkadzały. Duża liczba słowiańskich bohaterów spowodowała, że niektórzy pojawiali się na moment, by po kilku stronach zniknąć. Nie starczyło miejsca autorowi, żeby ich literacko wykorzystać. A ucierpieli na tym sztandarowi bohaterowie serii tacy jak ciabcia, Monterowa, kot czy Nina, którzy wystąpili tylko na początku i na końcu. I druga rzecz to skłonność do cliffhangerów, która z tomu na tom narasta. Tutaj w zasadzie nie dowiadujemy się jakie były losy tytułowego narzeczonego. Czy dowiemy się w kolejnym tomie? Spieszę też donieść, że wizja zakończenia głównego wątku podjętego w tomie pierwszym, która to wizja była całkiem widoczna w tomie trzecim, w tomie piątym jakby się oddalała. Mnie to cieszy, bo znaczy, że będziemy regularnie spotykać się z bohaterkami. Podsumowując: jeżeli chcecie, aby wasze dziecko przeczytało nowoczesną (i alternatywną do Kraszewskiego) opowieść o poszukiwaniu kwiatu paproci to podarujcie mu tę książkę. A jeżeli nie zna serii o Mai, ciabci i Monterowej to najlepiej sprawcie mu całą serię. Nie zmarnujecie tych pieniędzy, tak jak Maja nie zmarnowała swojego jedynego życzenia.
/BW/
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Chcesz coś dodać? Śmiało!