wtorek, 15 września 2015

Kot w butach powraca! („Moje książeczki. Księga pierwsza”)


Od jakiegoś czasu zamierzałem opisać na blogu „Zajączka z rozbitego lusterka” Heleny Bechlerowej. Ale za każdym razem, kiedy już witałem się z gąską (a raczej zajączkiem) i miałem siadać do wpisu poświęconego tej książeczce pojawiało się coś innego. I tak czytaliśmy tę historię o chłopcu, „zajączku”, zmęczonej mamie, która miała ochotę pójść za góry i lasy, tacie, który nie ma twarzy (na jedynej ilustracji, która go przedstawia stoi tyłem) i domku na łonie natury, który z początku wydawał się peerelowskim mieszkaniem, ale śladów na blogu nie było z tego żadnych. Ale czy zawsze muszą być ślady? Wszystko trzeba archiwizować? Wszystkim się podzielić? Przecież nie trzeba. Taka oto argumentacja sprawiała, że zajączkowi udawało się ujść sprzed klawiatury.


I oto wydawnictwo Nasza Księgarnia zrozumiało chyba moje problemy z „Zajączkiem” i postanowiło dać mi olbrzymi bodziec do pisania wypuszczając na rynek polski pierwszą księgę zebranych „Moich książeczek” zawierającą między innymi utwór Bechlerowej (ale też opisywane już u nas wcześniej przygody myszki Kundzi z „Podróży w nieznane”).

Wydania zebrane ukazujących się w PRL-u broszurek „Poczytaj mi mamo” okazały się sukcesem, więc NK postanowiło pójść za ciosem i przypomnieć kolejną swoją sztandarową serię, która uczyła nas w przeszłości wrażliwości na świat, literaturę i sztukę. I o ile w przypadku serii Pmm spotykałem się z opiniami, że to już nie to samo, bo w książce, inny format itd., to tutaj takich wątpliwości być nie powinno. 



Przede wszystkim seria Mk wychodziła w formacie A4 (albo jak można przeczytać we wstępie "zbliżonym do A4") i przeglądając nową propozycję Naszej Księgarni nie można już mieć wrażenia nienaturalności (typowy „argument na nie” w przypadku tomów Pmm: biała przestrzeń kartki nad i pod oryginalną stroną). Po prostu scalono razem kilka książeczek, odświeżono kolory a gruby papier kojarzy się z dawnymi wydaniami. Poza tym seria „Poczytaj mi mamo” była trochę nierówna. Nie czytałem może wszystkiego, ale na podstawie tego, co poznałem mogę stwierdzić, że zdarzały się słabsze „odcinki”, zarówno tekstowo, jak ilustratorsko. Tymczasem „Moje książeczki” zawsze sprawiały wrażenie serii staranniej selekcjonowanej, o bardziej rozbudowanych tekstach, które dobrze przygotowywały do obcowania z dorosłą, wymagającą literaturą. No a ilustracje, które w Pmm nie mogły niekiedy rozwinąć skrzydeł, tutaj po prostu czarują. Wiem – wyświechtane słowo, ale trudno inaczej określić to, co dzieje się w pierwszej księdze. Wystarczy przeczytać zamieszczony na tylnej stronie okładki spis ilustratorów i pisarzy. Tak proszę Państwa – obcujemy tutaj z panteonem twórców polskiej literatury dziecięcej po 1945 roku. Potem można jeszcze przekartkować i od razu siadać do czytania.
Gorzej z recenzowaniem. Jak bowiem w jednym poście opisać wszystkie pomieszczone w tomie opowieści i nie osiągnąć rozmiarów doktorskiej dysertacji? Nie da się. Dlatego teraz sygnalizuję obecność na księgarskich półkach tego jakże wartościowego zbioru, a kolejny wpis poświęcę już tylko „Zajączkowi”. W tej sytuacji jestem to zwierzakowi po prostu winien.

/BW/

Moje książeczki. Księga pierwsza, Nasza Księgarnia 2015 


Jeżeli kupisz opisywaną książkę (lub inną) za pośrednictwem poniższych linków afiliacyjnych to ja otrzymam z tego niewielki procent. Pieniądze pomagają mi utrzymywać tę domenę. Dziękuję!
 
Share:

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Chcesz coś dodać? Śmiało!