Od jakiegoś czasu zamierzałem opisać na blogu „Zajączka z
rozbitego lusterka” Heleny Bechlerowej. Ale za każdym razem, kiedy już witałem
się z gąską (a raczej zajączkiem) i miałem siadać do wpisu poświęconego tej
książeczce pojawiało się coś innego. I tak czytaliśmy tę historię o chłopcu,
„zajączku”, zmęczonej mamie, która miała ochotę pójść za góry i lasy, tacie,
który nie ma twarzy (na jedynej ilustracji, która go przedstawia stoi tyłem) i
domku na łonie natury, który z początku wydawał się peerelowskim mieszkaniem,
ale śladów na blogu nie było z tego żadnych. Ale czy zawsze muszą być ślady?
Wszystko trzeba archiwizować? Wszystkim się podzielić? Przecież nie trzeba.
Taka oto argumentacja sprawiała, że zajączkowi udawało się ujść sprzed
klawiatury.
I oto wydawnictwo Nasza Księgarnia zrozumiało chyba
moje problemy z „Zajączkiem” i postanowiło dać mi olbrzymi bodziec do pisania
wypuszczając na rynek polski pierwszą księgę zebranych „Moich książeczek”
zawierającą między innymi utwór Bechlerowej (ale też opisywane już u nas wcześniej przygody myszki Kundzi z „Podróży w nieznane”).
Wydania zebrane ukazujących się w PRL-u broszurek „Poczytaj
mi mamo” okazały się sukcesem, więc NK postanowiło pójść za ciosem i
przypomnieć kolejną swoją sztandarową serię, która uczyła nas w przeszłości
wrażliwości na świat, literaturę i sztukę. I o ile w przypadku serii Pmm
spotykałem się z opiniami, że to już nie to samo, bo w książce, inny format
itd., to tutaj takich wątpliwości być nie powinno.
Przede wszystkim seria Mk
wychodziła w formacie A4 (albo jak można przeczytać we wstępie "zbliżonym do A4") i przeglądając nową propozycję Naszej Księgarni nie
można już mieć wrażenia nienaturalności (typowy „argument na nie” w przypadku
tomów Pmm: biała przestrzeń kartki nad i pod oryginalną stroną). Po prostu
scalono razem kilka książeczek, odświeżono kolory a gruby papier kojarzy się z dawnymi wydaniami.
Poza tym seria „Poczytaj mi mamo” była trochę nierówna. Nie czytałem może
wszystkiego, ale na podstawie tego, co poznałem mogę stwierdzić, że zdarzały
się słabsze „odcinki”, zarówno tekstowo, jak ilustratorsko. Tymczasem „Moje
książeczki” zawsze sprawiały wrażenie serii staranniej selekcjonowanej, o
bardziej rozbudowanych tekstach, które dobrze przygotowywały do obcowania z
dorosłą, wymagającą literaturą. No a ilustracje, które w Pmm nie mogły niekiedy
rozwinąć skrzydeł, tutaj po prostu czarują. Wiem – wyświechtane słowo, ale trudno
inaczej określić to, co dzieje się w pierwszej księdze. Wystarczy przeczytać
zamieszczony na tylnej stronie okładki spis ilustratorów i pisarzy. Tak proszę
Państwa – obcujemy tutaj z panteonem twórców polskiej literatury dziecięcej po
1945 roku. Potem można jeszcze przekartkować i od razu siadać do czytania.
Gorzej z recenzowaniem. Jak bowiem w jednym poście opisać wszystkie
pomieszczone w tomie opowieści i nie osiągnąć rozmiarów doktorskiej dysertacji?
Nie da się. Dlatego teraz sygnalizuję obecność na księgarskich półkach
tego jakże wartościowego zbioru, a kolejny wpis poświęcę już tylko „Zajączkowi”. W
tej sytuacji jestem to zwierzakowi po prostu winien.
/BW/
Moje książeczki. Księga pierwsza, Nasza Księgarnia 2015
Jeżeli
kupisz opisywaną książkę (lub inną) za pośrednictwem poniższych linków
afiliacyjnych to ja otrzymam z tego niewielki procent. Pieniądze pomagają mi
utrzymywać tę domenę. Dziękuję!
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Chcesz coś dodać? Śmiało!