piątek, 26 stycznia 2018

, , ,

Mgliście wszędzie, co to będzie? ("Bez piątej klepki", tekst: Marcin Szczygielski, ilustracje: Magda Wosik)

Kiedy przeczytałem blurba na okładce „Bez piątej klepki” i dowiedziałem się o programie Nietoperz Plus, broszce pani premier i Wielkiej Szyszce to pomyślałem sobie, że Marcin Szczygielski chyba zwariował. Rozkręcił świetną serię, w której dobrze wyważył elementy komediowe, fantasy i realistyczne, dał czytelnikom kilku naprawdę charakternych bohaterów, do których się tęskni i teraz chce to wszystko zaprząc do jakiejś doraźnej satyry politycznej? Czy naprawdę ta doraźność warta jest tego, aby napędzać czwartą część tej właśnie serii? Czyż ten świat nie broni się sam? Bez mrugania okiem i powoływania na osoby, które w chwili premiery książki zdążyły zostać usunięte ze swoich stanowisk?


Cóż bez wątpienia niejeden pisarz boleśnie by się na tym przejechał (przypominam, że mamy do czynienia z książką dla dzieci, na dodatek z cyklem, który ma wiernych czytelników). Tymczasem Szczygielskiemu się moim zdaniem udało. Nie dość że ciekawie pociągnął tę historię fabularnie (nie będę was jednak trzymał w niepewności – na ostatniej stronie znajdziecie napis „Ciąg dalszy nastąpi”) to jeszcze poszerzył stworzony przez siebie świat o nowych atrakcyjnych literacko bohaterów.

Zgodnie z oczekiwaniami część czwarta dzieje się jesienią (bo tylko jesień jeszcze została – przypomnijmy I – lato, II – zima, III- wiosna) i wykorzystuje charakterystyczne zjawisko pogodowe dla tej pory roku czyli mgłę (przypomnijmy I – deszcze, II – śnieżyca, III – wichura). Mam jednak wrażenie, że autor z tomu na tom rozkręca się w tworzeniu świata dotkniętego kataklizmem, coraz zgrabniej mu te fragmenty wychodzą. Są coraz bardziej dopracowane i zabawne. Scenografia najtańszych horrorów czyli mgła i nietoperze zostały wykorzystane przez niego całkiem oryginalnie.


W tej części bohaterowie szukają wreszcie rozumu Niny – autor wysyła więc po raz kolejny Maję do Szczecina, tym razem drogą wodną (a raczej podwodną). Jednak w miejscu zamieszkania ciabci nie zabawi ona długo, bowiem cała gromada (wraz z nową bohaterką z rodziny Monterowej czyli Mroczną z Opoczna) wyrusza do lasu w okolicach Urazu by zorganizować dziadowski sabat. Nie wiem czy Marcin Szczygielski dostał jakieś tajne zlecenie z MEN, żeby napisać książkę, która tłumaczy II część Mickiewiczowskich „Dziadów”? W każdym razie udało mu się to całkiem sprytnie, bo nie dość że wplótł w tekst cytaty z utworu romantycznego poety, to jeszcze zwerbował do potrzeb swojej książki bohaterów wymyślonych przez poetę z Nowogródka. Lekko ich oczywiście modyfikując. Uczniowie, jeśli to was nie zachęci do czytania „Dziadów” to chyba już nic!

Szczygielski potrafi wykorzystać najlepsze atuty swojej serii. Tradycyjnie dobrze mu wychodzą dialogi – jest zabawny nawet w tak ogranych rozmowach jak ta domowa, mamy i taty, związana z podgrzewaniem obiadu. Czytałem ostatnio książki o Lilce Magdaleny Witkiewicz i tam od takich kawałków bolały mnie zęby. Tutaj uśmiechałem się pod nosem. Dyskusje w gronie ciabcia, Maja, Monterowa, Foksi i kot to już klasa sama dla siebie (zwróćcie uwagę jak kot tłumaczy pochodzenie pierwszych dwóch słów wypowiedzianych przez Alę!), chociaż trzeba przyznać, że wiewióra/lisica zrobiła się strasznie irytująca. Dostrzegalne jest też rosnąca rola małej Alicji, która chociaż nie mówi to ma bezpośredni wpływ na przedstawione wydarzenia (końcówka!).


Autor sprawnie radzi sobie też z tworzeniem nowych światów. Przykładowo podwodna podróż z Viadrusem aż skrzy się od pomysłów, w zasadzie gotowych do dalszego rozwinięcia.

Jeszcze słów kilka o aluzjach do bieżącej sytuacji politycznej. Powiem tak: początkowo wydawały mi się dodane trochę na siłę. Moje wątpliwości zniknęły w drugiej części książki, w której ma miejsce obrzęd dziadów i późniejszy sąd skrzatów – Marcin Szczygielski umiejętnie wykorzystał swoje pomysły do zbudowania dosyć złożonego świata pełnego zależności i powiązań. A to raczej dopiero początek rozprawy ze skrzatami (gnomami). Chociaż przyznaję, że skojarzenia z „Kingsajzem” miałem nie raz. Ale to raczej popkulturowe skrzywienie – Machulski wykorzystał krasnoludki tylko ze względu na ich wzrost i fakt, że można było na ich przykładzie pokazać alternatywne, totalitarne społeczeństwo, będące odbitym w krzywym zwierciadle PRL-em. Tymczasem Marcin Szczygielski czerpie ze słowiańskich podań i wierzeń tworząc świat zdecydowanie pełniejszy literacko. I który raczej nie stanie się sztuczny i niezrozumiały, szczególnie dla przyszłych pokoleń czytelników, kiedy nie będzie już odczytywany jak metafora polityki obecnego rządu.


Czytałem tę książkę jeżdżąc tramwajem do pracy i minęła mi nie wiadomo kiedy. Raczej nie jest krótsza od poprzednich, które czytałem jakoś dłużej, więc to chyba zasługa mojego zadomowienia w tym świecie. Oczywiście w końcowych fragmentach znajdziecie zapowiedź tego, co nastąpi dalej. Nawet chyba wiemy jaki kataklizm nawiedzi świat Mai w części piątej. Ale tego wam oczywiście nie zdradzę. Czytajcie sami – to jest dobra literatura, nie tylko dla najmłodszych.


/BW/

Bez piątej klepki
Tekst: Marcin Szczygielski
Ilustracje: Magda Wosik
Wydawnictwo Bajka 2018


Share:

2 komentarze:

  1. To coś dla mnie bo mam fazę na słowiańskie klimaty. Czy książki z tej serii trzeba czytać po kolei?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każda z tych książek ma swój indywidualny rys, każda dzieje się w innej przestrzeni i opowiada osobną historię - jednak są tutaj elementy stanowiące kontynuację bazowej historii. Na zadane pytanie odpowiedziałbym zatem: nie trzeba, ale lepiej przeczytać po kolei. Na pewno warto! Pozdrawiam.

      Usuń

Chcesz coś dodać? Śmiało!