Dorastający w latach 80. pewnie pamiętają animowany serial japoński emitowany w telewizji. A wielbiciele kina widzieli film Victora Fleminga „The Wizard of Oz”, który premierę miał w sierpniu 1939. W Polsce w kinach można go było zobaczyć dopiero w roku 2015 (wcześniej oczywiście emitowany był w telewizji). Swoją drogą wspomnienia po obejrzeniu tego filmu w polskim kinie latem 1939 roku weszłyby zapewne do tego samego katalogu wspomnień, w którym opiewa się ostatnie beztroskie lato przed wybuchem II wojny światowej... Chociaż na dobrą sprawę to nie był wcale taki beztroski film. Określiłbym go raczej mianem niepokojącego... łącznie ze śpiewaną przez Judy Garland piosenką „Over the Rainbow”.
Co jeszcze z pamiętnych ekranizacji Bauma? Na pewno musical z 1978 roku z Dianą Ross (w roli Doroty) i Michaelem Jacksonem (w roli stracha) – akcja przeniesiona została do wielkiego miasta. A z polskich doświadczeń z czarnoksiężnikiem warto wspomnieć o animowanym serialu Se-Ma-Fora z lat 1983-1989 pt. „W krainie czarnoksiężnika Oza”.
Sporo tego, ale wszystkie te filmy nie były jeszcze znane
kiedy Stefania Wortman tłumaczyła Bauma dla Naszej Księgarni. Dlatego pewnie
tytuł wydanej w 1962 książki brzmi „Czarnoksiężnik ze Szmaragdowego Grodu”. Niewiele
osób zapewne kojarzyło wtedy co to była kraina Oz... Tłumaczka uznała zatem,
że skojarzenie ze średniowieczną osadą czyli grodem lepiej trafi do
czytelników. Hmmm. Ja mam drugie wydanie tej książki z 1972 roku, które
zilustrował Zbigniew Rychlicki.
Dobra, ale zakończmy już część z cyklu „dużo mało istotnych
informacji na jedno zdanie kwadratowe” i przejdźmy do samej książki.
Lyman Frank Baum napisał „Czarnoksiężnika” w roku 1900. Jego
książka szybko stała się bestsellerem, co spowodowało, że stworzył jeszcze
kilkanaście kolejnych książek rozgrywających się w świecie Oza. Stefania
Wortman przetłumaczył jeszcze 4 (m.in. „Dorota i Oz znowu razem” – wszystkie w
oprawie graficznej Rychlickiego, polecam, tym bardziej że na allegro można je
kupić całkiem niedrogo).
Krótko: o czym jest ta historia. Dorota mieszka
w Kansas z ciotką i wujem. Pewnego dnia tornado porywa jej dom i dziewczynka
(razem z psem Totem) ląduje w baśniowej krainie, gdzie rządzą 4 czarownice
(dwie dobre i dwie złe) oraz tytułowy czarnoksiężnik. Spadający dom zabija
jedną ze złych czarownic, dzięki czemu Dorota wchodzi w posiadanie
czarodziejskich srebrnych trzewiczków. Od jednej z dobrych czarownic dowiaduje
się, że pomóc w powrocie do domu może jej tylko wielki czarnoksiężnik Oz.
Dziewczyna wyrusza więc na wędrówkę drogą wybrukowaną żółtą kostką. W czasie
swojej peregrynacji spotka trzech towarzyszy: Stracha na Wróble, Stalowego
Drwala i Lwa. Każdy z nich także ma do Oza własną prośbę, więc dołączają do
dziewczynki.
W czym tkwi siła tej historii? Według mnie w prostocie i
liniowości. Baum opisuje wszystko do bólu transparentnie – w równych odstępach
czasu Dorota spotyka kolejnych towarzyszy, każdy z nich ma jasne oczekiwania,
potem następuje seria przygód, w których z jednej strony mamy przeżycia
przyjemne, a z drugiej nieprzyjemne. Liczba bohaterów pozytywnych zostaje
równoważona liczbą bohaterów negatywnych. Przedstawione postacie, choć baśniowe
i fantastyczne są tylko lekkim przetworzeniem stworzeń faktycznie istniejących
– Latające Małpy, Niedźwiedziotygrysy, trujące maki.... Zresztą taki pomysł na
świat tej książki zyskuje najlepszą egzemplifikację w osobie tytułowego Oza.
Nie mówię oczywiście, że to jest nudne – właśnie w tej
prostocie tkwi siła całej historii. To chyba jeszcze te czasy, kiedy nie trzeba
było wymyślać jakichś skomplikowanych nazw, nadawać dziwnych imion, rozciągać
przed czytelnikiem Bóg wie jak rozległych i pooranych podziałami krain – w czym
celują dzisiejsze powieści z gatunku fantasy – bohaterowie po prostu idą przed
siebie, docierają do celu, znowu idą, docierają do celu itd.
Jeżeli chodzi natomiast o ważne przesłania płynące tej
książki to pierwsze byłoby takie, że przekonuje ona aby uwierzyć w siebie. Od
początku jesteśmy świadomi, że Strach jest rozumny, Drwal ma serce, a Lew
odwagę – jednak oni w to nie wierzą. Pomaga im ktoś kto w swoje możliwości
uwierzył bardzo skutecznie... No a drugie przesłanie jest takie (zresztą
naturalnie wynika z tego świata), że za tym, co się wydaje zaczarowane,
fikcyjne i baśniowe niekiedy stoi jakieś zupełnie zdroworozsądkowe
wytłumaczenie, często przeczące naszym marzeniom i wyobrażeniom.
Jeszcze krótka refleksja: Dorota mieszka u wujostwa, nie ma
rodziców i jej życie z ciotką i wujkiem trudno określić jako pełne miłości,
raczej oparte jest ono na obowiązku, przekonaniu dorosłych, że dziewczynką
trzeba się zająć – a jednak Dorothy po przybyciu do baśniowego świata pełnego
dziwów, czarów i dla niej – sukcesów, nie myśli o niczym innym jak tylko o tym
żeby wrócić, bo wujostwo będzie się martwić. Doprawdy ciężko to zrozumieć,
szczególnie czytając dzisiejsze książki dziecięco-młodzieżowe, w których
pragnienie ucieczki spod kurateli rodziców lub opiekunów (np. w opisywanej
przeze mnie kiedyś „Agencji wynajmu rodziców”) wyrasta wręcz na główny motor
wszelkich działań. Tymczasem Dorota chce wrócić do spalonego słońcem Kansas, do
domu wśród łąk pokrytych suchymi trawami i nawiedzanych huraganami. Mógłby to
zapewne być jakiś przyczynek do ewolucji fabuły książek dla dzieci.
Ilustracje są kolorowe jak kolorowa jest ta historia, a
bohaterowie noszą się po hipisowsku. W ogóle styl Rychlickiego to dla mnie
kwintesencja lat 70. Zresztą porównajcie sobie wygląd Doroty z fragmentu filmowego, który wrzuciłem i z tych ilustracji...
„Czarnoksiężnik ze Szmaragdowego Grodu” jest historią idealną
do czytania dzieciom młodszym. Kostek ma 6 lat, Matylda 3,5 – chętnie słuchali,
bo rozdziały mają odpowiednią długość a bohaterowie są łatwo wyobrażalni. Nic tylko czytać.
/BW/
Czarnoksiężnik z Szmaragdowego Grodu
tekst: L.F.Baum
ilustracje: Zbigniew Rychlicki
tłumaczenie: Stefania Wortman
Nasza Księgarnia 1972
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Chcesz coś dodać? Śmiało!