Detektywistyczne historie dla dzieci są obecnie niezwykle
popularne - dostajemy je w formie książek, seriali, gier, filmów... I z tego
punktu widzenia decyzja wydawnictwa Bajka, aby powołać do życia nową serię pt.
"Feralne Biuro Śledcze" była z pewnością odważna. Punktem odniesienia
dla tego typu pisanych historii jest dziś rzecz jasna "Biuro
detektywistyczne Lassego i Mai" Martina Widmarka. Siłą fabuł szwedzkiego
pisarza są moim zdaniem dwa elementy - prostota języka i przedstawionej historii
oraz całkiem interesujące, angażujące i nie takie znowu oczywiste rozwiązania
zagadek. Trochę ogień z wodą, a jednak działa (oczywiście nie zawsze równie
skutecznie). W połączeniu tych dwóch
właściwości (warto dodać jeszcze ciekawych bohaterów) można chyba upatrywać
ogromnego sukcesu tej serii. Skoro mamy już za sobą to porównanie, warto
odpowiedzieć na dwa pytania: jak wyglądają historie przedstawione w
"Zatrutym spinnerze" i "Śliskiej sprawie"? I drugie, chyba
trudniejsze: czy Svenowi Jönssonowi
(manifestacyjnie skandynawski pseudonim polskiego pisarza) udało się wprowadzić
do tego, dosyć już skostniałego, segmentu popkultury jakiś świeży powiew?
Autor nie ukrywa, że zna sagę Widmarka i chce z nią
humorystycznie polemizować. I to podejście mi się podoba. Jönsson zdaje sobie sprawę, że wszyscy będą jego serię porównywać
z tamtą, więc uprzedzając takie działania, nieco demonstracyjnie, pokazuje, że
on się tą konwencją bawi, a jednocześnie jakoś tam przeinacza, obraca na lewą
stronę.
Zresztą cytując samego autora, który udzielił wywiadu
Strefie Psotnika:
Z tego żartu powstała koncepcja serii detektywistycznej, która byłaby taka troszkę z przymrużeniem oka… z detektywami być może nie do końca profesjonalnymi, z zagadkami być może niekoniecznie śmiertelnie poważnymi. Nudzą mnie historie, w których dzieci ratują świat przed zagładą i działają jak mali dorośli. W mojej serii głównymi bohaterami są więc zdziecinniali dorośli, którzy rozwikłują odrobinę surrealistyczne problemy. Ku uciesze dzieci, naturalnie.
Surrealistyczne. Fajnie. Ale czy to się udaje? Po
przeczytaniu "Zatrutego spinnera" jeszcze nie za bardzo wiedziałem,
ale już "Śliska sprawa" lepiej uzmysłowiła mi na czym polega pomysł
autora na serię. Są to historie niedługie, napisane prostym językiem (ich
przeznaczeniem jest m.in. nauka czytania), ze sporą liczbą zabaw słownych
(szczególnie w "Śliskiej sprawie"). Fabuły w istocie są bardzo
surrealistyczne i przeznaczone raczej dla młodszych odbiorców - myślę, że góra
trzecia klasa podstawówki (wydawnictwo podaje 7+). Trudno tutaj mówić o jakichś
rodzimych znaczy polskich realiach, chociaż w "Spinnerze" autor
wyraźnie dworuje sobie z naszego systemu edukacji, a w "Śliskiej
sprawie" ze skłonności do pompatycznego nowobogactwa.
Kiedy czytałem część pierwszą zastanawiałem się po co w tym
biurze aż trzech pracowników - tym bardziej, że w "Zatrutym spinnerze"
inspektor Zamęt i Boksi Roksi tylko kręcą się z kąta w kąt (no BR używa trochę
pięści). Nie powiem, że "Śliska sprawa" rozwiała wątpliwości co do
liczebności ekipy, chociaż po raz pierwszy zobaczyliśmy zdolności detektywistyczne
u Zamęta. Autor chcąc uprościć tekst rezygnuje też z opisu bohaterów - widzimy
ich tylko na ilustracjach Zosi Dzierżawskiej, które mile kojarzą mi się z
rysunkami Papcia Chmiela. Zdaję sobie
sprawę, że patrzę na to z dorosłej perspektywy, a Kostek od razu zgarnął te
książeczki, w mig sam przeczytał i ni mniej ni więcej tylko zdradził mi
wszystko! Dlatego czytałem ze spojlerami w głowie. A jak wiadomo tak się
kryminałów, nawet tych najprostszych i surrealistycznych, czytać nie powinno.
Podsumowując: uważam, że wyszło z tego coś zgrabnego i
ciekawego. Polecam.
/BW/
Jeżeli spodobało ci
się to, co napisałem i chcesz mi pomóc w utrzymaniu tego miejsca na powierzchni
blogosfery klikaj i kupuj za pośrednictwem poniższych linków afiliacyjnych.
Dziękuję:)
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Chcesz coś dodać? Śmiało!