"Zabić drozda" Harper
Lee to powieść, która na trwale wpisała się do historii kultury. Drętwe,
podręcznikowe zdanie, wiem. A jednak trudno inaczej opisać status tej opowieści
- Nagroda Pulitzera, oscarowy film z Gregorym Peckiem, niebywały sukces
czytelniczy i wreszcie nimb jedynej powieści napisanej przez Lee (rozwiany
wprawdzie pod koniec życia przez dyskusyjne "Idź, postaw wartownika").
W każdym razie, biorąc pod uwagę kultowy status
tej powieści, to zadziwiające, że jej komiksowa adaptacja ukazuje się
tak późno. Jak czytamy na okładce "była inspirowana i akceptowana przez
spadkobierców dorobku Harper Lee". Być może pisarka (zmarła w 2016 roku, a
komiks ukazał się w 2018) nie wyrażała po prostu na taką adaptację zgody...
Jakkolwiek by nie było, dzięki wydawnictwu Jaguar, dostajemy powieść graficzną
autorstwa Freda Fordhama po polsku i możemy w nowej formie przeżyć wydarzenia
rozgrywające się w Maycomb a związane z rodziną adwokata Atticusa Fincha.
Jak pamiętamy "Zabić
drozda" to opowieść, którą poznajemy z punktu widzenia córki adwokata Jean
Louise zwanej Smykiem. Dzięki takiej perspektywie o wszystkim dowiadujemy się
stopniowo, w miarę jak rośnie wiedza dziewczynki o wydarzeniach mających
miejsce w Maycomb. Ta perspektywa została utrzymana przez Fordhama, a przekonać
się można o tym patrząc już na okładkę komiksu. Widzimy na niej, stojących w
różnym oddaleniu od siebie, najważniejszych bohaterów tej opowieści. Na
pierwszym planie znajduje się Smyk, która patrzy na stojącego przed nią
Atticusa Fincha, który z kolei spogląda na znajdującego się najdalej Toma
Robinsona, Afroamerykanina skazanego za gwałt.
Powieść Harper Lee to utwór
wielowymiarowy. Traktuje o problemach toczących społeczeństwo
amerykańskiego Południa w latach 30., na czele oczywiście z rasizmem. Pisarka
miesza w swojej opowieści różne konwencje gatunkowe - znajdziemy w niej
elementy powieści inicjacyjnej, społecznej, kryminalnej i thrillera. Znajdziemy
tutaj kompozycyjną klamrę związaną z Dzikim Radley'em, ale też sporo humoru.
Wreszcie fabuła przynosi postać Atticusa Fincha, który stanowi idealną emanację
człowieka prawego, a jednocześnie mądrego ojca, trochę jakby wyjętego z innej
rzeczywistości, odmiennej od tej na amerykańskim Południu w latach 30. XX
wieku (pisałem o tym kiedyś tutaj).
No dobrze, przejdźmy do rzeczy
czyli komiksu. Uważam, że Fred Fordham znalazł sposób, aby przełożyć powieść
Lee na komiksowe kadry. Jego adaptację przeczytałem z satysfakcją i
przyjemnością, po raz kolejny zaangażowałem się w tę historię. Mam wrażenie, że
twórca rysując swoje postacie inspirował się trochę wyglądem aktorów grających
w filmie Mulligana z 1962 roku. Nie przerysował ich jeden do jednego (jak to
miało miejsce np. w polskim Klossie), ale widać, że się inspirował. Fordham rysuje
realistycznie i chyba trudno oczekiwać w tym przypadku czegoś innego. Wszak powieść
Lee jest realistyczna, a jedyna jej cecha charakterystyczna to narracyjna perspektywa
dziecka, co w roku 1960 nie było przecież żadną rewolucją. Wystarczy porównać
"Zabić drozda" z powieściami także piszącego o Południu Williama
Faulknera, żeby przekonać się jak klasyczną formą posłużyła się amerykańska
pisarka. Kresce Freda Fordhama nie sposób nic zarzucić - dobrze pasuje do tej
historii, nie odwraca uwagi od tego, co najważniejsze czyli fabuły, wiernie
przeniesionej do dymków i kadrów. Od śledzenia przedstawionej historii nie
odciągają też kolory, które chociaż występują tutaj w dużym bogactwie, są lekko
przygaszone. Osobiście nie za bardzo podobał mi się sposób przedstawiania
emocji bohaterów, tego w jaki sposób rysują się one na ich twarzach. Generalnie
żadna postać nie wygląda w tym komiksie przyjemnie (bo ładnie to w tym
przypadku złe słowo), a te negatywne są wręcz celowo brzydkie (np. pani Dubose
czy Ewell). Zawiodłem się też na komiksowym przedstawieniu Arthura "Dzikiego"
Radley'a (być może dlatego, że w filmie grał go młody Robert Duvall).
Reasumując jednak - adaptacja Fordhama to kawał dobrej roboty i kolejny powód,
żeby sięgnąć po powieść Harper Lee.
/BW/
Zatem coś więcej niż zastępnik opasłej lektury amerykańskich dzieciaków czy raczej "to już było"?
OdpowiedzUsuńTrochę nie wiem co odpisać;) Zastępnik pewnie tak, ale komiks (jak na komiks) też opasły. W kwestii "to już było" - rewolucyjnych pomysłów na zaprezentowanie fabuły Harper Lee tutaj brak... Z drugiej strony: jakoś nie widzę tego w innej stylistyce...
UsuńSkoro obraz słabo oddaje emocje bohaterów, to co zyskujemy oprócz opowiedzenia tej samej historii za pomocą innego medium? Jaka głębia kryje się za obrazem? Czy w ogóle jakaś? Odczytywanie na nowo świetnej powieści to nie lada ryzyko. A może to jednak tylko kalka?
UsuńPrzepraszam, że zasypuję Cię pytaniami. Komiksu nie widziałam i szczerze mówiąc trochę się go boję. ;)
Tak rzadko zaglądam na bloga, że się odzwyczaiłem od dyskusji komentarzowych.
UsuńNie wiem czy to dobrze w tej mojej recenzji wybrzmiało - nie jest tak, że te rysunki słabo oddają emocje bohaterów. Oddają. Tylko mi się za bardzo taki styl oddawania emocji niezbyt podoba. Zatem chyba będziesz musiała się sama przekonać;)
Jak widać ja też odwykłam.
UsuńDzięki. Zajrzę jak tylko nadarzy się okazja wznowienia bliskiego kontaktu z literaturą. :)