niedziela, 21 sierpnia 2016

Wprowadzenie w świat sztuki („Młody Frank, architekt”, „Młoda Charlotte, filmowiec”, tekst i ilustracje: Frank Viva)


Oto sposób jak skutecznie i kreatywnie zachęcić dziecko, aby poszło do muzeum. Stworzyć o tym książkę! Okazuje się, że nawet MoMA (Museum of Modern Art) w Nowym Jorku może mieć kłopoty z przyciągnięciem w swe mury najmłodszych...

Taka mogła być geneza powstania sygnowanych przez „MoMę” książek Franka Vivy, chociaż napisać trzeba od razu, że w żadnym wypadku nie są to kolorowe agitki czy coś w  rodzaju folderów reklamowych dla dzieci. To raczej doskonałe przykłady jak można, przy okazji ciekawej historyjki, zwrócić uwagę na muzealne zbiory. Muzealne zbiory... to się kojarzy z kurzem i rozpadającymi naczyniami z epoki brązu. Tymczasem eksponaty muzeum nowojorskiego to świadectwo tego, co dzieje się teraz, dzisiaj. Dlatego książki „Młody Frank, architekt” i „Młoda Charlotte, filmowiec” (Wydawnictwo Kocur Bury) dotyczą jakże istotnych elementów tworzących współczesny świat – ten realny (architektura) i fikcyjny (film). Frank Viva, ilustrator „New Yorkera” i autor obu książek przedstawił czytelnikom charakterystycznych bohaterów uwikłanych w proste, acz inteligentne historie. I background MoMa wypadł tym samym nadzwyczaj naturalnie.

"Mały Frank" a w tle trochę modernizmu z Księża

 
Dla wielu polskich czytelników (dorosłych i dziecięcych) szczególnie zaskakujący będzie „Młody Frank, architekt”. Dlaczego? Nad Wisłą architekt kojarzony jest niestety najczęściej z osobą, która ma narysować projekt i zdobyć pozwolenie na budowę. Z pewnością wielu rodzimych inwestorów nie ma pojęcia, że architekci mogą projektować krzesła, powykręcane wieżowce czy całe miasta. Że mogą bywać artystami. W środowisku są to fakty powszechnie znane (podobnie jak dyskusja-neverending story „artysta czy rzemieślnik”), jednak poza nim już niekoniecznie. Jeżeli ta książka zdoła choćby zasiać taką wątpliwość – to już spore osiągnięcie.



Elementem spajającym fabułę jest tutaj wykorzystanie (jakże architektonicznego!) imienia Frank. Amerykanom szczególnie kojarzy się ono z Frankiem Lloydem Wrightem, ich dobrem narodowym, ikonicznym architektem, prekursorem architektury organicznej, autorem Fallingwater i przeciwnikiem Le Corbusiera (którego sceptyczny Stary Frank trochę przypomina z wyglądu, a makietę willi Savoye też można dostrzec w MoMA). Drugi prawdziwy architekt to u Vivy dekonstruktywista Frank Gehry, twórca współczesny i biegunowo różny od FLW, miłośnik fikuśnych kształtów i architektury fajerwerków, tzw. star-architekt, który nie boi się pokazać niekiedy środkowego palca. Jakby tego było mało obaj bohaterowie – architekt ojciec i architekt (in spe) syn także noszą imię na F, że o autorze nie wspomnę. Zabawy w imienne skojarzenia to jednak nie wszystko. Główną osią fabuły jest konfrontacja dziecięcych wyobrażeń o zawodzie architekta, z rzeczywistymi architektonicznymi realizacjami bądź projektami. Architektura bowiem to pole dla nieskrępowanej wyobraźni, na którym sprawdzają się nawet pozornie szalone pomysły małego chłopca. Oczywiście potwierdza się to jeśli spojrzymy na dzieła wystawionych w „MoMie” Franków, ale już mniej w konfrontacji z projektową rzeczywistością (także w USA). Nie powinno to jednak zaburzyć oceny całości tego wydawnictwa - mamy tutaj bowiem do czynienia z książką, która zawód architekta pięknie nobilituje i zdejmuje zeń odium usługowości. W Polsce wciąż na taką pozycję dla dzieci czekamy, a póki co zostaje nam leciwy „Pan Tom buduje dom” Themersonów, który też de facto o architekcie nie traktuje.

Fallingwater - słynna willa przy wodospadzie autorstwa FLW, dzisiaj można ją zwiedzać, fot. jonolist via Foter.com  CC BYSA

Muzeum Guggenheima w Bilbao autorstwa Gehry'ego, które spowodowało tzw. "efekt Bilbao" (dzięki  budynkowi to nieznane miasto zyskało sławę i zaczęło przyciągać turystów), fot. Samuel Negredo via Foter.com  CC BY

Druga pozycja z serii czyli „Mała Charlotte, filmowiec” dotyczy X muzy i jej bohaterką jest dziewczynka preferująca kolory biały i czarny. Bez przerwy kręci swoją kamerą filmy, na których szczególnie lubi uwieczniać obrazy b-w, a to kota, a to pająka, a to zakonnicę, a to pingwina. Miłość do starego filmu zaszczepili w niej rodzice, stali bywalcy słynnego John Golden Theatre na Broadwayu (w książce idą na „Złodziei rowerów”), gdzie co piątek, z upodobaniem zanurzają się w świat złotej ery kina. Pewnego dnia w MoMA Charlotte poznaje kustoszkę Scarlett, z którą się zaprzyjaźnia i która poszerza jej wiedzę na temat filmu. Spotkania w muzeum powodują, że Charlotte kręci film, który znajduje uznanie nowej przyjaciółki. Obraz zostaje pokazany w muzeum i przynosi dziewczynce niespodziewaną sławę... I znowu – nie jest to folder reklamowy MoMA. Historia o wycofanej outsiderce niepostrzeżenie przeradza się u Vivy w przedstawienie mechanizmów działania  dzisiejszego medialnego sukcesu.



W przypadku obu książek niezwykle istotny jest także walor edukacyjny, ponieważ przedstawione w niej postaci artystów nie są w Polsce powszechnie rozpoznawalne. Dlatego np. nie każdy od razu będzie wiedział dlaczego w „Charlotte” mamy na końcu biogram Jeana (Hansa) Arpa. I zapewne nie każdy oglądał „Przygody księcia Achmeda” (to akurat  dzięki internetowi można łatwo nadrobić np. tutaj). Dobrze też się stało, że prezentowanych artystów nie jest za dużo. MoMA zbiory ma przebogate, ale w książce dla dzieci nie można pokazać wszystkiego. Na szczęście Viva o tym wie i ogranicza się do kilku osobowości.

Parę słów jeszcze o wyglądzie tych książek. Wydane zostały bowiem niezwykle starannie – duży format, twarde oprawy dodatkowo owinięte miękkimi obwolutami. Obie książki zilustrował ten sam autor, a jednak za każdym razem są to inne ilustracje. O ile w „Młodym Franku, architekcie” doszukać się można stylistyki architektonicznego szkicu i wielu poukrywanych architektonicznych smaczków i nawiązań, o tyle w „Charlotte” widać inspirację sztuką Arpa i Picassa a zestawianie światów kolorowego (innych) i czarno-białego (dziewczynki) wypada bardzo sugestywnie.

Pewnie, że chciałbym móc zabrać moje dzieci do MoMA w NY, ale dopóki nie jest to możliwe cieszę się, że mogliśmy choćby zajrzeć przez dziurkę od klucza do tej komnaty tajemnic za pośrednictwem dwóch wspaniałych książek Franka Vivy.

/BW/


Share:

2 komentarze:

  1. Podoba mi się Twoje branżowe spojrzenie na książkę o Franku - to fascynujące, o ileż więcej można wydobyć z tekstu, gdy się ma na dany temat obszerniejszą wiedzę niż zwykły zjadacz chleba. Bardzo interesująca recenzja!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa, twoja recenzja też była bardzo ciekawa:) To fajne (a także nieco pocieszające), że te same książki można inaczej czytać. Gdyby tak nie było to wszyscy moglibyśmy prowadzić razem jednego bloga.
      Pozdrawiam!

      Usuń

Chcesz coś dodać? Śmiało!