sobota, 3 grudnia 2016

Starzy znajomi ze Sztokholmu („Święta dzieci z dachów” tekst: Mårten Sandén, ilustracje: Lina Bodén)


Nic tak dobrze nie wprowadza w klimat świąt jak porywająco napisana świąteczna historia. Żadne tam sztuczne zapachy w supermarketach, ani ten cholerny Frank Sinatra, ani ten równie cholerny kawałek Wham, który dociera do twojego mózgu w każdym zakątku miasta. Żadne tam choinki na rynkach, żadne tam bożonarodzeniowe jarmarki „Cukier w normie”.  Opowieść, fabuła, historia – tego nie zastąpi nic.
Akurat pojawiła się świąteczna opowieść w niezawodnym Wydawnictwie Zakamarki zatytułowana „Święta dzieci z dachów”. Trochę trudno o niej pisać bez spojlerowania, ale mimo to spróbuję.


Jest to książka, która od razu, na wstępie nie epatuje wszechświątecznym anturażem, nie manifestuje jaka to jest klimatyczna i jak to się z niej przekonamy, że ludzie są w sumie dobrzy, a tych złych nie dość, że niewielu to jeszcze pod wpływem „magii tych świąt” przeglądają na oczy i stają się dobrzy. Okładka i ilustracje wewnątrz zapowiadają opowieść kameralną i nieoczywistą. W trakcie lektury przekonacie się jak sprytnie i długo udaje się Mårtenowi Sandénowi (we współpracy oczywiście z ilustratorką Liną Bodén) przekonywać czytelników, że to nie jest o tym, czego się spodziewamy. A jednak uspokajam – to właśnie o tym jest. Wiem, że brzmi to jak bełkot, ale właśnie tak a nie inaczej sprawy się mają w tej książce. Krótko o treści. Rzecz dzieje się w pokrytym śniegiem Sztokholmie, do którego trafia trójka małych uciekinierów z domu dziecka: dwie dziewczynki Stella i Mago oraz chłopiec Issa. Jak się okazuje oprócz odszukania taty Mago czeka ich dużo bardziej odpowiedzialna misja... 




Historia uwodzi retro klimatem - zarówno w opisach, jak i na ilustracjach mamy starą zabudowę Sztokholmu, kamienice, wieże, kościoły, ogród zoologiczny. Wszelkie przejawy nowoczesności są wypychane poza kadr. Tak przygotowana i pokazana przestrzeń pozwala na odrealnienie historii. A przecież dzieje się to w czasach nam współczesnych, a bohaterowie posługują się telefonami komórkowymi. Początkowo (ucieczka dzieci z sierocińca) można odnieść wrażenie, że będziemy mieli tutaj do czynienia z fabułą o problemach społecznych, w której elementy świąteczne są tylko dodatkiem – jednak przez świadomą bajkowość, która waz z kolejnymi stronami pochłania tę historię, przez jej stopniowe uwolnienie od rygorów prawdopodobieństwa, szybko przechodzimy w znane rejony świątecznego „pokrzepiacza” serc.



Dzieci z sierocińca i dachów, opiekująca się nimi Miriam, skrzaty, wielki sklep zwany Pałacem Zabawek, fabryka w górze, zaginiony ojciec z Afryki, czarny charakter, który wykorzystał chwilę słabości swego przełożonego, aby bez skrupułów zająć jego miejsce - wszyscy ci bohaterowie, miejsca i atrybuty kojarzą się z wielką literaturą zeszłych wieków, oczywiście z Karolem Dickensem („Oliwer Twist”, „Opowieść wigilijna”), z wielkimi dziełami XIX-wiecznej literatury dziecięcej, w których następuje konfrontacja dziecka z miastem. Ale przecież i „Nędzników” Wiktora Hugo należy przywołać – w końcu to tam pojawiła się postać paryskiego chłopca ulicznika Gawrosza. Tropy te sprawiają, że „Święta dzieci z dachów” czyta się z wielką przyjemnością, ma się wrażenie przebywania w towarzystwie starych znajomych, którzy zeszli się tutaj z różnych literackich światów. Ma na to wpływ także staranny język narracji (tłumaczenie: Agnieszka Stróżyk). Jednak sama historia pozostawia pewien niedosyt – kilka wątków wprost domaga się rozwinięcia (dzieci z dachów), a niektóre postacie zostały pokazane zbyt pobieżnie (Von Stump – szkoda tak ciekawego negatywnego bohatera). Oczywiście życzyłbym sobie, żeby wszystkie książki świąteczne pisano z takim wyczuciem i świadomością literackiej tradycji. Jednak nie wszystko da się załatwić klimatem i magią.

Wielkie słowa uznania należą się jakości wydania – nietypowy format, gruby papier, płócienny grzbiet sprawiają, że to wydanie doskonale nadaje się na prezent. Aha warto też wspomnieć, że jest to tzw. książka adwentowa, którą czyta się od 1 grudnia do Wigilii. Dzisiaj już wprawdzie trzeci grudnia, ale zawsze można na początek przeczytać kilka rozdziałów – z pewnością pozwoli to lepiej wczuć się w historię.

/BW/


Share:

5 komentarzy:

  1. Cudownie brzmi ta opowieść! A ilustracje przypomniały mi dzieciństwo - te wszystkie baśnie i bajki, te cudowne historie czytane przez mamę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Odwołania nie tyko literackie... Ale ten niedosyt, pośpiech, pogubienie, zbyt łatwe przebrnięcie przez zakręty - wszystko to sprawia wrażenie, że książka powstawała "na zamówienie" i na sprzedaż... :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście nie tylko literackie, ale te literackie jakże wyraźne:) Cały ten świat jest zbudowany z nawiązań. Jestem trochę rozdarty, bo z jednej strony brakuje inteligentnie napisanych świątecznych historii, z drugiej trudno nie zauważyć tych niedociągnięć, a moim zdaniem to się dało uratować...

      Usuń

Chcesz coś dodać? Śmiało!