W napisanej jakiś czas temu recenzji nowego wydania „Akademii Pana Kleksa” dziękowałem autorce ilustracji Mariannie Sztymie za to, że jej pomysły pozwoliły mi obejrzeć nigdy nie nakręconą „Akademię” w reżyserii Tima Burtona. Jakkolwiek brzmi to absurdalnie chciałbym dodać, że: a) szerzej uzasadniałem tutaj, b) miał to być zachęcający wstęp do postu o dwóch książkach z udziałem Marianny Sztymy. Pierwszej z udziałem częściowym i drugiej z udziałem całkowitym.
Pierwsza ma tytuł „Czarodziejski most” (Wydawnictwo Bajka) i
pisarsko jest dziełem Doroty Gellner. To w zasadzie niedługi i wcale nie premierowy, bo wydany po raz pierwszy w 1992 roku, wierszyk o pewnym
specyficznym moście, który zmienia ludzi i przedmioty. Ogólnie można rzec, że
zmienia na lepsze. Starych w młodych, złodziei w darczyńców, wozy w karety, a
skąpca w hojnego dobrodzieja. Wiadomo, że Dorota Gellner rymować potrafi, ale
tym razem coś tam chyba do tych wersów nawkładała, jakichś chemio-poetyckich
środków działających na wzrok, bo moje dzieci (szczególnie Matylda) oszalały na
punkcie tego wiersza. Dość powiedzieć, że nauczyła się go na pamięć! Czyta (powtarza) sama. Wzięła „Czarodziejski most” do przedszkola,
wieczorem zabiera do łóżka. Przyznaję, że chwilami mam już dość tej
historyjki (którą także umiem na pamięć siłą rzeczy) a powtarzanie jej dziesięć
razy dziennie przestało należeć do moich ulubionych zajęć. Wspomnę jeszcze o
jednym istotnym walorze edukacyjnym tego tekstu – fajnie można wytłumaczyć na przykładzie
„Czarodziejskiego mostu” co to są przeciwieństwa.
Teraz nadszedł czas, aby napisać o ilustracjach. Więc już do
końca będzie o dziele Marianny Sztymy. Bez dwóch zdań to właśnie ilustracje dały "Czarodziejskiemu mostowi" nowe życie. Zresztą popatrzcie w internetach na poprzednie wydania... Sztyma chętnie
stosuje tutaj wesołe kolory, a jej rysunki mają baśniowy sznyt. Wszak pojawiają
się tutaj krajobrazy i postacie z baśni zaczerpnięte... Książka posiada podłużny
format, a wiersz jest, jak wspomniałem, krótki. Dlatego ilustracje zajmują
sporo przestrzeni i choć są kolorowe, to kolory te zostały lekko przygaszone,
poszarzałe, ale jednocześnie sporo na nich szczegółów i np. jak pojawia się
skąpiec to widzimy szyld banku. I zauważcie, że ilustratorka nie porzuca swoich
bohaterów po jednej rozkładówce! Daje im przechodzić na kolejne i spokojnie
znikać za linią horyzontu.
Jednak ilustrowanie wiersza to zupełnie inna sprawa niż
książka w pełni autorska. A taką też Marianna Sztyma niedawno napisała i
narysowała. To właściwie komiks albo jak kto woli picture book pod tytułem
„Pustka” (Wydawnictwo Centrala).
Fabularnie wydawnictwo to zawiera rewers sytuacji
przedstawionej w znanym i trochę już oklepanym wierszu Wisławy Szymborskiej zatytułowanym
„Kot w pustym mieszkaniu”. Komiks Sztymy mógłby zostać zatytułowany „Właścicielka
kota w pustym mieszkaniu”. Oto dziewczynka straciła ukochanego kotka i zamiast
zwierzęcia do jej mieszkania zapukała pustka.
Czytałem kiedyś wywiad z autorką w Dwutygodniku, w którym przyznała, że na jej biurku leżą przede wszystkim żywe koty, a po nich dopiero wymieniła spraye, szablony, kredki i farby. Nie chcę za bardzo psychologizować, ale nie da się ukryć, że jawi mi się „Pustka” jako opowieść bardzo intymna. Jakoś sporo ostatnio czytam wydawnictw dla dzieci, których tematem jest śmierć, utrata. Wiadomo jak delikatna to tematyka i trudna do przekazania dzieciom. Marianna Sztyma znalazła sposób, żeby zrobić to ciekawie – po prostu narysowała pustkę w postaci białej plamy (albo "nie narysowała", bo pytanie czy pustkę można narysować?). Dziewczynka z nią rozmawia i nie są to rozmowy nadęte, rażące jakimś coelhizmem. Proste pytania i proste odpowiedzi. Dzięki temu ta opowieść staje się zrozumiała, a jednocześnie nie nazbyt spłaszczona, zachowuje nutkę filozofii, głębi.
Na ilustracjach wnętrze pokoju dziewczynki oddane zostało w kolorach ziemi, ochra, zgniła zieleń, oberżyna, jest w nim też sporo śladów bytności kota. Na tym tle bohaterka wyróżnia się czytelną, komiksową kreską, wydaje się być najbardziej realistyczna, choć zagubiona. Ilustratorce udało się, że tak metaforycznie powiem, pokazać walkę człowieka z przestrzenią. Dla mnie ważna pozycja, o której na pewno będziemy z dziećmi jeszcze nie raz rozmawiać.
Czytałem kiedyś wywiad z autorką w Dwutygodniku, w którym przyznała, że na jej biurku leżą przede wszystkim żywe koty, a po nich dopiero wymieniła spraye, szablony, kredki i farby. Nie chcę za bardzo psychologizować, ale nie da się ukryć, że jawi mi się „Pustka” jako opowieść bardzo intymna. Jakoś sporo ostatnio czytam wydawnictw dla dzieci, których tematem jest śmierć, utrata. Wiadomo jak delikatna to tematyka i trudna do przekazania dzieciom. Marianna Sztyma znalazła sposób, żeby zrobić to ciekawie – po prostu narysowała pustkę w postaci białej plamy (albo "nie narysowała", bo pytanie czy pustkę można narysować?). Dziewczynka z nią rozmawia i nie są to rozmowy nadęte, rażące jakimś coelhizmem. Proste pytania i proste odpowiedzi. Dzięki temu ta opowieść staje się zrozumiała, a jednocześnie nie nazbyt spłaszczona, zachowuje nutkę filozofii, głębi.
Na ilustracjach wnętrze pokoju dziewczynki oddane zostało w kolorach ziemi, ochra, zgniła zieleń, oberżyna, jest w nim też sporo śladów bytności kota. Na tym tle bohaterka wyróżnia się czytelną, komiksową kreską, wydaje się być najbardziej realistyczna, choć zagubiona. Ilustratorce udało się, że tak metaforycznie powiem, pokazać walkę człowieka z przestrzenią. Dla mnie ważna pozycja, o której na pewno będziemy z dziećmi jeszcze nie raz rozmawiać.
/BW/
Czarodziejski most
tekst: Dorota Gellner
ilustracje: Marianna Sztyma
Bajka 2018
Pustka
tekst i rysunki: Marianna Sztyma
Centrala 2017
Jeżeli kupisz opisywaną
książkę (lub inną) za pośrednictwem poniższych linków afiliacyjnych to ja
otrzymam z tego niewielki procent. Pieniądze pomagają mi utrzymywać tę domenę.
Dziękuję!
Czarodziejski most
Pustka
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Chcesz coś dodać? Śmiało!